Jak zemściłem się na teściowej, która nie znała granic – historia o rodzinnych sekretach i odwadze powiedzenia „dość!”
– Znowu tu jesteś, Danusiu? – usłyszałem jej głos, zanim jeszcze zdążyłem zdjąć buty. Stała w przedpokoju, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby była strażnikiem naszego mieszkania. – Przecież mówiłam, że nie lubię, kiedy zostawiasz buty na środku!
Spojrzałem na żonę, Magdę, która tylko bezradnie wzruszyła ramionami. Wiedziałem, że nie powie matce ani słowa. Od lat żyliśmy pod jej dyktando – Danuta była wszędzie: w naszej kuchni, w naszej sypialni, nawet w naszych myślach. Każda decyzja – od wyboru firanek po imię dla córki – musiała być z nią konsultowana. A jeśli nie była, potrafiła zrobić z tego dramat na miarę telenoweli.
Pamiętam dzień, kiedy Magda powiedziała mi, że jej mama zamierza zamieszkać z nami „na chwilę”, bo „jest jej ciężko po śmierci taty”. Minęły trzy lata. Trzy lata codziennego kontrolowania, podsłuchiwania rozmów przez drzwi, przeszukiwania szafek i komentowania wszystkiego, co robimy. Nawet nasze kłótnie były jej sprawą – potrafiła wejść do pokoju i powiedzieć: „Nie krzycz na moją córkę!” albo „Gdybyś był lepszym mężem, nie musiałabym tu być”.
Byłem bliski obłędu. Praca w korporacji dawała mi chwilę wytchnienia, ale powrót do domu był jak wejście do klatki z lwem. Magda coraz częściej płakała po nocach, a ja czułem się coraz bardziej bezsilny. Nasza córka Zosia zaczęła mówić do mnie „tato”, ale do Danuty „mama”. To bolało najbardziej.
Pewnego wieczoru usłyszałem rozmowę Danuty przez telefon:
– On sobie nie radzi. Magda powinna była wyjść za kogoś lepszego. Ja to wszystko widzę.
Wtedy coś we mnie pękło. Postanowiłem, że już dłużej tego nie zniosę. Zacząłem planować. Wiedziałem, że otwarta konfrontacja nic nie da – Magda stanie po stronie matki, a ja wyjdę na tyrana. Musiałem działać sprytnie.
Zacząłem od drobiazgów. Przestawiałem rzeczy w kuchni tak, żeby Danuta myślała, że traci pamięć. Znikały jej ulubione kubki, sól pojawiała się w cukiernicy, a pilot do telewizora lądował w lodówce. Udawałem zdziwienie razem z nią:
– Może to stres? Może powinnaś odpocząć?
Danuta zaczęła się niepokoić. Zaczęła mówić Magdzie, że coś jest nie tak z jej głową. Magda próbowała ją uspokajać, ale widziałem w jej oczach cień niepokoju.
Potem zacząłem podsłuchiwać Danutę – tak jak ona nas. Znalazłem jej notatnik z zapiskami: „Darek nie umył naczyń”, „Magda za długo rozmawia przez telefon”, „Zosia powinna jeść więcej warzyw”. Wszystko skrupulatnie notowała, jakby prowadziła dziennik więziennego strażnika.
Pewnego dnia podczas obiadu powiedziałem:
– Wiesz co, Danusiu? Może powinnaś pojechać na kilka dni do sanatorium? Odpoczniesz, nabierzesz dystansu…
Spojrzała na mnie podejrzliwie:
– Chcesz się mnie pozbyć?
– Ależ skąd! – uśmiechnąłem się szeroko. – Po prostu martwię się o ciebie. Ostatnio jesteś taka rozkojarzona…
Magda przytaknęła niepewnie:
– Mamo, może to dobry pomysł?
Danuta wyjechała na tydzień. To był najpiękniejszy tydzień naszego życia. Zosia śmiała się głośniej niż zwykle, Magda zaczęła ze mną rozmawiać jak dawniej. Wieczorami piliśmy wino i oglądaliśmy stare zdjęcia.
Kiedy Danuta wróciła, była jeszcze bardziej podejrzliwa. Zaczęła sprawdzać nasze telefony, przeszukiwać szuflady. Pewnej nocy przyłapałem ją na czytaniu moich maili.
– Co ty robisz?! – krzyknąłem.
– Muszę wiedzieć, co się dzieje w tym domu! – odpowiedziała bez cienia wstydu.
Wtedy wybuchłem:
– Dość! To jest mój dom! Moja rodzina! Nie pozwolę ci dłużej nami rządzić!
Magda płakała. Danuta wybiegła z mieszkania i wróciła dopiero rano. Przez kilka dni panowała cisza. Myślałem, że to koniec – że Magda mnie zostawi albo Danuta wezwie policję.
Ale stało się coś innego. Magda przyszła do mnie wieczorem i powiedziała:
– Masz rację. Pozwoliłam mamie wejść nam na głowę. Boję się jej… Ale jeszcze bardziej boję się stracić ciebie.
Przytuliłem ją mocno. Wiedziałem, że to początek nowego rozdziału.
Danuta próbowała jeszcze walczyć – groziła, że się wyprowadzi (na co wszyscy czekaliśmy), potem udawała chorobę, żeby wzbudzić litość. Ale tym razem byliśmy razem. Ustaliliśmy jasne zasady: żadnego wtrącania się w nasze sprawy, żadnego przeszukiwania rzeczy osobistych.
Nie było łatwo. Były łzy, krzyki i ciche dni przy stole. Ale pierwszy raz od lat poczułem się wolny we własnym domu.
Czasem patrzę na Danutę i zastanawiam się: czy ona naprawdę nie widzi granic? Czy to ja byłem za słaby przez te wszystkie lata? A może każdy z nas musi kiedyś powiedzieć „dość”, żeby naprawdę zacząć żyć?
Czy wy też mieliście w rodzinie kogoś, kto przekraczał wszystkie granice? Jak sobie z tym poradziliście?