Bez łóżeczka, bez pieluch: Powrót do domu, który złamał mi serce – Moja historia samotnego macierzyństwa
– Gdzie jest łóżeczko? – zapytałam cicho, ledwo przekraczając próg mieszkania z maleńką Zosią w ramionach. W powietrzu unosił się zapach zimnej kawy i papierosów. Adam nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
– Nie zdążyłem kupić – rzucił, jakby mówił o czymś zupełnie błahym.
Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez dziewięć miesięcy powtarzał, że wszystko załatwi, że mam się nie martwić. Że przecież „to tylko dziecko” i „wszyscy sobie radzą”. A teraz stałam w pustym pokoju, bez łóżeczka, bez pieluch, bez nawet jednej butelki. Zosia spała spokojnie na mojej piersi, a ja czułam, jak łzy palą mnie pod powiekami.
– Adam, przecież mówiłeś… – zaczęłam, ale przerwał mi gestem ręki.
– Daj spokój, przecież sklep jest pod blokiem. Po co tyle szumu? – burknął i wrócił do przeglądania Facebooka.
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. W szpitalu wszyscy mówili o tym pierwszym powrocie do domu – o balonach, kwiatach, rodzinie czekającej z tortem. U nas nie było niczego. Nawet ciepłego światła w kuchni. Tylko zimna podłoga i echo moich kroków.
Przez kolejne godziny próbowałam ogarnąć rzeczywistość. Przewinęłam Zosię na ręczniku rozłożonym na kanapie. Próbowałam ją nakarmić, choć nie miałam nawet poduszki do karmienia. Adam zniknął na kilka godzin – wyszedł „na chwilę” do kolegi. Zostawił mnie samą z noworodkiem i własnym strachem.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Jak się czujesz, kochanie? Wszystko gotowe? – zapytała z troską.
Nie chciałam jej martwić, ale głos mi się załamał.
– Mamo… nie mamy niczego. Adam nic nie przygotował. Nie wiem, co robić.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Zaraz będę – powiedziała tylko i rozłączyła się.
Pół godziny później stała w drzwiach z torbami pełnymi pieluch, ubranek i jedzenia. Przytuliła mnie mocno, a ja rozpłakałam się jak dziecko.
– Nie jesteś sama – szepnęła. – Damy radę.
Przez następne dni żyliśmy jak na wojnie. Adam coraz częściej znikał z domu. Wracał późno, czasem pijany. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, wybuchał:
– Przesadzasz! Inni mają gorzej! Przecież masz matkę!
Zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Każda noc była walką o przetrwanie – Zosia płakała, ja płakałam razem z nią. Czułam się niewidzialna dla Adama. On miał swoje życie: pracę, kolegów, piwo po pracy. Ja miałam tylko Zosię i mamę.
Pewnej nocy, kiedy Zosia dostała gorączki, Adam spał w drugim pokoju z poduszką na głowie. Sama biegałam po mieszkaniu z termometrem i zimnymi okładami. Rano usiadłam przy stole i spojrzałam na niego:
– Adam, ja już nie daję rady. Potrzebuję cię.
Wzruszył ramionami.
– Przesadzasz. Dzieci chorują.
Wtedy coś we mnie pękło. Zadzwoniłam do mamy:
– Mamo, czy mogę przyjechać do was na kilka dni?
Nie pytała o powód. Po prostu powiedziała:
– Czekamy na was.
Spakowałam kilka rzeczy dla Zosi i wyszłam z mieszkania bez słowa. Adam nawet nie zauważył.
W domu rodziców poczułam ulgę i wstyd jednocześnie. Tata przytulił mnie mocno:
– Dziecko, nie musisz być silna za dwoje.
Zosia spała spokojnie w łóżeczku po mojej siostrze. Mama gotowała rosół i śpiewała kołysanki. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam się bezpiecznie.
Ale w głowie wciąż miałam pytania: co dalej? Czy wracać do Adama? Czy próbować ratować coś, co chyba nigdy nie istniało naprawdę?
Przez kolejne tygodnie Adam dzwonił rzadko. Raz przyszedł zobaczyć Zosię – przyniósł pluszowego misia i butelkę wina dla mnie.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie wiedziałem, że to takie trudne.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko na niego i na naszą córkę śpiącą w ramionach dziadka.
Dziś mija pół roku od tamtego dnia. Mieszkam z rodzicami, uczę się być mamą od nowa. Adam czasem odwiedza Zosię, ale już nie czekam na jego wsparcie. Odbudowuję siebie kawałek po kawałku.
Często myślę o innych kobietach w Polsce – ile z nas wraca do pustego mieszkania? Ile płacze nocami ze zmęczenia i samotności? Czy miłość do dziecka wystarczy, by przetrwać najtrudniejsze chwile? A może każda z nas potrzebuje czasem przyznać się do słabości i poprosić o pomoc?
Może to właśnie jest prawdziwa siła? Co wy o tym myślicie?