Kiedy poprosiłam teściową o opiekę nad synem: odpowiedź, która zmieniła wszystko
– Nie licz na mnie, Marto. Ja już swoje dzieci wychowałam – powiedziała teściowa, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. W tamtej chwili świat zawirował mi przed oczami. Stałam w jej kuchni, trzymając na rękach mojego półrocznego synka Antosia, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: co teraz?
To był zwykły wtorkowy poranek. Mój mąż, Tomek, już dawno wyszedł do pracy. Ja miałam ważną rozmowę kwalifikacyjną – pierwszą od czasu porodu. Z duszą na ramieniu zadzwoniłam do pani Haliny, mamy Tomka. Wydawało mi się to naturalne: przecież tyle razy mówiła, że rodzina jest najważniejsza, że wnuki to największy skarb. Gdy przyjechałam z Antosiem, była chłodna, ale nie spodziewałam się tego, co usłyszę.
– Ale mamo… – zaczęłam niepewnie. – To tylko dwie godziny. Naprawdę nie mam nikogo innego.
– Marto, ja mam swoje sprawy. Nie po to przechodziłam na emeryturę, żeby teraz znowu siedzieć przy dziecku. – Jej głos był twardy jak lód.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Próbowałam się uśmiechnąć, żeby nie pokazać słabości. – Rozumiem… – wyszeptałam, choć wcale nie rozumiałam.
Wróciłam do domu z Antosiem na rękach. Rozmowa kwalifikacyjna przepadła. Przez cały dzień chodziłam jak struta. Tomek wrócił późno i od razu zauważył moją minę.
– Co się stało? – zapytał z troską.
– Twoja mama… odmówiła mi pomocy. Powiedziała, że już swoje dzieci wychowała.
Tomek westchnął ciężko i usiadł obok mnie na kanapie.
– Wiesz, ona zawsze była taka. Dla mnie też nigdy nie miała czasu. Ale myślałem… że dla Antosia będzie inaczej.
Zapanowała cisza. W tej ciszy czułam się coraz bardziej samotna i bezradna. Z jednej strony rozumiałam teściową – całe życie ciężko pracowała, teraz chciała odpocząć. Z drugiej strony… czy naprawdę tak trudno było poświęcić dwie godziny dla własnego wnuka?
Następne dni były jeszcze trudniejsze. Czułam się winna, że oczekiwałam pomocy. Zaczęłam wątpić w siebie jako matkę i żonę. Czy powinnam była lepiej się przygotować? Czy powinnam była wcześniej szukać opiekunki? Ale przecież nie mamy rodziny w mieście, a na prywatną nianię nas nie stać.
W weekend postanowiłam porozmawiać z Tomkiem szczerze.
– Nie dam rady sama – powiedziałam cicho. – Potrzebuję wsparcia.
Tomek objął mnie ramieniem.
– Może spróbujemy jeszcze raz? Może mama po prostu miała zły dzień?
Nie chciałam znów się upokarzać, ale zgodziłam się. Pojechaliśmy razem do teściowej w niedzielę na obiad.
Przy stole atmosfera była napięta. Teściowa udawała, że nic się nie stało.
– Mamo – zaczął Tomek – Marta naprawdę potrzebuje pomocy. To tylko kilka godzin w tygodniu.
Pani Halina spojrzała na nas chłodno.
– A wy myślicie, że ja nie mam życia? Że jestem tylko od pomagania? Może jeszcze mam wam gotować i sprzątać?
Zrobiło mi się gorąco ze wstydu i złości jednocześnie.
– Nikt tego od pani nie oczekuje – powiedziałam drżącym głosem. – Chciałam tylko… żeby Antoś miał babcię.
Teściowa wzruszyła ramionami.
– Babcią jestem na święta i urodziny. Na co dzień mam swoje sprawy.
Po tej rozmowie coś we mnie pękło. Przestałam liczyć na pomoc ze strony rodziny Tomka. Zaczęliśmy szukać innych rozwiązań: sąsiadka czasem zgodziła się popilnować Antosia za drobną opłatą, czasem Tomek brał urlop na żądanie. Było ciężko, ale powoli zaczęliśmy sobie radzić.
Najgorsze były jednak komentarze znajomych i rodziny:
– Jak to? Babcia nie pomaga?
– Co za czasy! Kiedyś to było nie do pomyślenia!
– Moja mama by sobie nie darowała!
Za każdym razem czułam ukłucie zazdrości i żalu. Dlaczego inni mają wsparcie, a my nie? Czy to ze mną jest coś nie tak?
Z czasem nauczyłam się nie oczekiwać niczego od teściowej. Przestałam prosić o pomoc i przestałam się tłumaczyć przed innymi. Skupiłam się na tym, co mam: na Tomku, Antosiu i naszej małej rodzinie.
Minęły dwa lata. Antoś rósł jak na drożdżach, a ja wróciłam do pracy na pół etatu. Teściowa widywała wnuka rzadko i zawsze z dystansem. Czasem patrzyłam na nią i zastanawiałam się, czy kiedyś pożałuje swojej decyzji.
Pewnego dnia spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie. Stałyśmy przy kasie obok siebie. Ona spojrzała na mnie i nagle powiedziała:
– Wiesz… czasem myślę, że może powinnam była inaczej postąpić wtedy…
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Każdy wybiera swoją drogę – odpowiedziałam spokojnie.
Wyszłam ze sklepu z poczuciem ulgi i smutku jednocześnie. Bo choć nauczyłam się radzić sobie bez niej, to jednak gdzieś głęboko we mnie pozostała rana po tamtym dniu.
Często zastanawiam się: czy naprawdę mamy prawo oczekiwać wsparcia od bliskich? A może powinniśmy nauczyć się polegać tylko na sobie? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?