Niewidzialna Granica: Jak Moja Teściowa Rozbiła Naszą Rodzinę po Chorobie Męża

– Nie przesadzaj, Aniu. Przecież Szymon zawsze był bliżej z mamą – powiedział Bartek, patrząc na mnie z łóżka, w którym spędzał już większość dni. Jego głos był cichy, zmęczony, a ja czułam, jak narasta we mnie bezsilność.

– Ale to nie znaczy, że może mnie traktować jak powietrze! – wybuchłam, nie mogąc już dłużej tłumić emocji. – Od kiedy zachorowałeś, ona nawet nie patrzy mi w oczy. Wszystko załatwia przez Szymona. Nawet nie pyta, jak się czujesz!

Bartek odwrócił wzrok. W pokoju zapadła cisza, którą przerywało tylko ciche tykanie zegara i szum kroplówki. Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna w tej walce.

Bartek zachorował nagle – rak trzustki. Diagnoza przyszła jak grom z jasnego nieba. Mieliśmy wtedy zaledwie po trzydzieści pięć lat, dwójkę dzieci i kredyt na mieszkanie w bloku na warszawskim Ursynowie. Życie toczyło się zwyczajnie: praca, szkoła, zakupy w Biedronce, niedzielne obiady u teściów. Wszystko runęło w jeden dzień.

Na początku wszyscy byliśmy razem. Teściowa, pani Halina, przychodziła codziennie z zupą i dobrym słowem. Ale im bardziej Bartek słabł, tym bardziej ona oddalała się ode mnie. Zaczęła przychodzić coraz rzadziej, a jeśli już była – rozmawiała tylko z Szymonem.

Szymon – młodszy brat Bartka, wieczny kawaler, który mieszkał z mamą i nigdy nie miał poważnej pracy. Zawsze był jej oczkiem w głowie. Bartek żartował kiedyś: „Mama zawsze mówiła: Szymuś to artysta, ty to inżynier”. Ale teraz to już nie było śmieszne.

Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę w kuchni:

– Mamo, Ania sobie nie radzi. Może powinniśmy zabrać Bartka do siebie? – mówił Szymon ściszonym głosem.

– Tak będzie lepiej dla wszystkich – odpowiedziała Halina chłodno. – Ona nie potrafi się nim opiekować. Widzisz ten bałagan? Dzieci biegają jak dzikie.

Stałam za drzwiami i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Bałagan? Dzieci? Przecież robiłam wszystko, co mogłam! Pracowałam zdalnie, gotowałam, sprzątałam, opiekowałam się Bartkiem i dziećmi. Spałam po trzy godziny na dobę.

Kiedy weszłam do kuchni, rozmowa ucichła. Halina spojrzała na mnie z wyższością.

– Aniu, musisz pomyśleć o Bartku. On potrzebuje spokoju – powiedziała lodowatym tonem.

– Potrzebuje rodziny! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Od tego dnia zaczęła się wojna podjazdowa. Halina coraz częściej sugerowała Bartkowi, że powinnam oddać go pod jej opiekę. Szymon przychodził codziennie i przynosił mu ulubione ciastka z cukierni na rogu. Ja byłam tą złą – zmęczoną, roztrzęsioną żoną.

Dzieci zaczęły pytać:

– Mamo, dlaczego babcia już nas nie zabiera na lody?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć siedmiolatkowi i pięciolatce, że babcia ich unika?

Bartek gasł w oczach. Coraz częściej milczał lub zasypiał podczas rozmowy. Czułam się coraz bardziej niewidzialna – dla teściowej byłam tylko przeszkodą.

Pewnego wieczoru zadzwonił telefon:

– Aniu, musimy porozmawiać – usłyszałam głos Haliny.

Pojechałam do niej sama. Siedziała przy stole z Szymonem i patrzyła na mnie surowo.

– Uważamy, że Bartkowi będzie lepiej u nas – zaczęła bez ogródek. – Ty masz dzieci i pracę. My możemy się nim zająć.

– Nie oddam go! – krzyknęłam przez łzy. – To mój mąż!

– Ale on jest moim synem! – odparła Halina równie emocjonalnie.

Szymon milczał, patrząc w stół.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Bartek leżał blady i słaby.

– Co się stało? – zapytał cicho.

Opowiedziałam mu wszystko. Widziałam ból w jego oczach.

– Nie chcę was dzielić – wyszeptał. – Chcę być tu… z tobą i dziećmi.

Ale Halina nie odpuszczała. Zaczęła rozpuszczać plotki w rodzinie: że zaniedbuję Bartka, że dzieci są zaniedbane, że nie radzę sobie psychicznie. Ciotki i kuzynki zaczęły dzwonić z „dobrymi radami”.

Czułam się osaczona. Nawet sąsiadka z naprzeciwka zaczęła patrzeć na mnie podejrzliwie.

W końcu Bartek trafił do hospicjum domowego. Byłam przy nim do końca – trzymałam go za rękę, kiedy odchodził.

Na pogrzebie Halina nie spojrzała mi w oczy ani razu. Stała obok Szymona i płakała głośno. Ja stałam z dziećmi i czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.

Po pogrzebie rodzina podzieliła się na dwa obozy: „za Anią” i „za Haliną”. Przestaliśmy się spotykać na święta. Dzieci straciły kontakt z babcią i wujkiem.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy lojalność wobec męża była ważniejsza niż próba pojednania z teściową? Czy można odbudować rodzinę po takiej wojnie?

Może ktoś z Was przeżył coś podobnego? Czy naprawdę jedna osoba może rozbić całą rodzinę?