„Kup sobie sam chleb i ugotuj – mam dość!” Historia kobiety, która powiedziała dość wiecznemu chłopcu

– Kup sobie sam chleb i ugotuj, skoro wszystko ci jedno! – wykrzyczałam, trzymając w rękach jeszcze ciepły bochenek, który przed chwilą rzuciłam na stół. W kuchni pachniało świeżym pieczywem, ale atmosfera była ciężka jak nigdy. Andrzej spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, co właśnie się wydarzyło.

– O co ci znowu chodzi, Magda? – zapytał znużonym głosem, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.

– O wszystko! – odpowiedziałam drżącym głosem. – O to, że od piętnastu lat jestem tu dla wszystkich, a nikt nie jest dla mnie. Ty nawet nie wiesz, gdzie trzymamy sól!

W tej chwili poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez lata tłumiłam w sobie frustrację. Każdego dnia po pracy biegłam do domu, gotowałam obiad, prałam, sprzątałam, pomagałam dzieciom w lekcjach. Andrzej wracał późno, rzucał torbę na podłogę i siadał przed telewizorem. Zawsze miał wymówkę: „Zmęczony jestem”, „W pracy miałem ciężki dzień”, „Daj mi chwilę spokoju”.

Ale to ja byłam zmęczona. Ja miałam dość.

Pamiętam, jak kiedyś marzyłam o partnerstwie. O wspólnych śniadaniach w niedzielne poranki, o rozmowach do późna w nocy. Zamiast tego dostałam dorosłego chłopca, który oczekiwał ode mnie opieki jak matka nad synem. Nawet teściowa powtarzała: „Magda, mężczyzna to dziecko, trzeba mu podać pod nos”.

Ale ja już nie chciałam być matką własnego męża.

– Przesadzasz – mruknął Andrzej i wyszedł z kuchni. Usłyszałam trzask drzwi od łazienki.

Zostałam sama przy stole. Wpatrywałam się w bochenek chleba i czułam się tak pusta jak nigdy wcześniej. Dzieci były u babci na nocowaniu. W domu panowała cisza, która bolała bardziej niż krzyk.

Zadzwoniła moja siostra, Anka.

– Co tam u ciebie? – zapytała od razu.

– Wiesz co… chyba właśnie powiedziałam Andrzejowi, że mam go dość – wyszeptałam.

– Nareszcie! – odpowiedziała bez wahania. – Ile można być służącą we własnym domu?

Rozpłakałam się. Przez telefon słyszałam jej oddech i czułam wsparcie. Wiedziała wszystko – o moich łzach w poduszkę, o samotnych wieczorach, o tym, jak Andrzej potrafił zniknąć na cały weekend z kolegami pod pretekstem „integracji”.

Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Andrzeja już nie było – zostawił kartkę: „Wracam późno”. Zamiast poczuć ulgę, ogarnęła mnie pustka. Przez cały dzień myślałam o tym, co dalej. Czy potrafię żyć sama? Czy dzieci zrozumieją? Czy rodzina mnie wesprze?

Wieczorem usiadłam z dziećmi przy stole.

– Mama jest smutna? – zapytała Zosia.

– Trochę tak – odpowiedziałam szczerze. – Ale czasem trzeba powiedzieć głośno to, co boli.

Patrzyły na mnie wielkimi oczami. Michał przytulił mnie mocno.

– My ci pomożemy, mamo.

Wtedy poczułam pierwszy raz od dawna cień nadziei.

Przez kolejne tygodnie Andrzej próbował udawać, że nic się nie stało. Wracał późno, unikał rozmów. Ale ja już nie gotowałam mu obiadu na zapas. Nie prałam jego koszul. Zaczęłam chodzić na spacery sama lub z dziećmi. Zapisałam się na jogę.

Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

– Magda… co się z tobą dzieje? – zapytał cicho.

– Zaczęłam żyć swoim życiem – odpowiedziałam spokojnie. – Jeśli chcesz być moim partnerem, musisz dorosnąć.

Patrzył na mnie długo w milczeniu. Widziałam w jego oczach strach i zagubienie.

– Nie wiem, czy potrafię…

– To się naucz – powiedziałam stanowczo.

Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Może Andrzej się zmieni, a może pójdziemy osobnymi drogami. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie odebrać własnego życia.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile jeszcze kobiet w Polsce żyje tak jak ja? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Może właśnie dziś jest ten dzień, żeby zacząć walczyć o siebie…