Syn, którego nie znałam – historia matki, która odkryła prawdę za późno
– Bartek, dlaczego znowu wracasz tak późno? – mój głos drżał, gdy zamykał za sobą drzwi. Była druga w nocy. W kuchni paliła się tylko jedna żarówka, a ja siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach kubek zimnej już herbaty.
Bartek spojrzał na mnie z niechęcią, jakby chciał powiedzieć: „Zostaw mnie w spokoju”. Ale nie powiedział nic. Przeszedł obok mnie, nie patrząc w oczy, i zamknął się w swoim pokoju. Usłyszałam trzask zamka. To był kolejny wieczór, kiedy czułam się jak intruz we własnym domu.
Mój syn zawsze był cichy, zamknięty w sobie. Po śmierci jego ojca jeszcze bardziej się wycofał. Próbowałam do niego dotrzeć – gotowałam jego ulubione pierogi ruskie, zostawiałam mu karteczki z miłymi słowami, pytałam o szkołę. Odpowiadał półsłówkami albo wcale. Z czasem przestałam pytać. Może to był mój błąd?
Pewnego dnia zadzwonił telefon. Numer nieznany. Odebrałam z wahaniem.
– Dzień dobry, tu lekarz dyżurny ze Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu. Czy rozmawiam z matką Bartosza Nowaka?
Serce mi zamarło.
– Tak… Co się stało?
– Pani syn trafił do nas po zasłabnięciu na ulicy. Proszę przyjechać jak najszybciej.
Nie pamiętam drogi do szpitala. W głowie miałam tylko jedno: „Bartek… co się stało mojemu dziecku?”
Na oddziale leżał blady, podłączony do kroplówki. Lekarz powiedział mi, że to wyczerpanie organizmu i odwodnienie. Ale kiedy weszłam do sali, zobaczyłam przy jego łóżku dwie osoby – chłopaka i dziewczynę, których nigdy wcześniej nie widziałam.
– Dzień dobry… jestem mamą Bartka – powiedziałam niepewnie.
Chłopak spojrzał na mnie z wyraźną niechęcią.
– My jesteśmy przyjaciółmi Bartka – odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się blado.
Bartek odwrócił wzrok. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
– Może zostawi nas pani samych? – zapytał chłopak.
Poczułam się jak intruz. Wyszłam na korytarz i usiadłam na zimnej ławce. W głowie kłębiły mi się pytania: Kim są ci ludzie? Dlaczego Bartek nigdy o nich nie wspominał? Czy naprawdę tak mało wiem o własnym synu?
Po kilku godzinach wróciłam do sali. Przy łóżku Bartka siedziała już tylko dziewczyna.
– Przepraszam… – zaczęła cicho. – Bartek nie chciał pani martwić. On… dużo pracuje po szkole, żeby pomóc pani finansowo.
Zatkało mnie. Przecież nigdy mnie o nic nie prosił.
– Ale dlaczego mi nie powiedział?
Dziewczyna spuściła wzrok.
– Bo bał się, że będzie pani smutno… że poczuje się pani winna.
Wróciłam do domu jak w transie. Przeglądałam rzeczy Bartka – znalazłam notes z rysunkami i tekstami piosenek. Były tam słowa o samotności, o tęsknocie za ojcem, o tym, że czuje się niewidzialny. Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
Następnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Zofia.
– Słyszałam o Bartku… Wie pani, on często pomagał mojemu wnukowi z lekcjami matematyki. Nigdy nie chciał pieniędzy, ale zawsze miał czas dla innych dzieci z osiedla.
Zacisnęłam pięści ze złości na siebie. Jak mogłam być tak ślepa?
Kiedy Bartek wrócił do domu ze szpitala, próbowałam z nim rozmawiać.
– Bartek… przepraszam cię za wszystko. Chciałam być dobrą matką, ale chyba nie umiałam cię słuchać.
Spojrzał na mnie długo i ciężko.
– Mamo… ja też przepraszam. Bałem się ci powiedzieć, jak bardzo mi ciężko po śmierci taty. Nie chciałem ci dokładać zmartwień.
Objęliśmy się po raz pierwszy od lat. Płakaliśmy oboje – ja z żalu i poczucia winy, on z ulgi i zmęczenia.
Od tamtej pory próbujemy budować wszystko od nowa. Chodzimy razem na spacery, rozmawiamy o drobiazgach i poważnych sprawach. Czasem Bartek pokazuje mi swoje rysunki albo gra na gitarze piosenki, które napisał.
Ale wciąż dręczy mnie jedno pytanie: ile jeszcze matek i ojców naprawdę zna swoje dzieci? Czy można odzyskać stracony czas? A może są rzeczy, których już nigdy nie uda się naprawić?