Kiedy rodzina staje się ciężarem: Moja walka o granice, pieniądze i własne życie
– Iwona, przecież to twój obowiązek! – głos teściowej, pani Haliny, rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak trzasnęły drzwi. Stałam w kuchni, ściskając szklankę tak mocno, że aż bolały mnie palce. Mąż, Tomek, siedział przy stole i patrzył na mnie bezradnie. – Może po prostu pojedź do mamy, pomożesz jej z tymi papierami – rzucił cicho, jakby bał się, że zaraz wybuchnę.
Ale ja już nie miałam siły. Od lat byłam tą „dobrą synową”, która zawsze przyjeżdżała na każde zawołanie, gotowała obiady na rodzinne spotkania, załatwiała sprawy urzędowe dla teścia i pomagała szwagierce z dziećmi. Każdy nasz krok do przodu – nowa praca Tomka, awans, nawet remont mieszkania – kończył się kolejną listą oczekiwań ze strony jego rodziny. „Skoro wam się powodzi, to możecie pożyczyć”, „Iwona, ty masz czas, to pojedź z tatą do lekarza”, „Przywieźcie dzieci na weekend, bo my się stęskniliśmy” – słyszałam niemal codziennie.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz poczułam, że coś jest nie tak. Było Boże Narodzenie. Siedzieliśmy przy stole u Haliny i Zbyszka. Szwagierka Anka narzekała na męża, dzieci krzyczały, a teściowa rzucała kąśliwe uwagi o mojej sałatce jarzynowej. W pewnym momencie Halina spojrzała na mnie i powiedziała: – Ty to masz dobrze, Iwona. Twój Tomek taki zaradny, a ty tylko siedzisz w domu i dzieci pilnujesz. Może byś Ance pomogła z jej firmą? Przecież masz czas.
Zamarłam. Pracowałam wtedy zdalnie jako księgowa i ledwo wyrabiałam się z własnymi obowiązkami. Ale nikt tego nie widział. Dla nich byłam tylko dodatkiem do Tomka – zawsze gotowa do pomocy, zawsze na zawołanie.
Wróciliśmy wtedy do domu w milczeniu. Tomek próbował mnie pocieszyć: – Wiesz jaka jest mama. Nie przejmuj się.
Ale ja się przejmowałam. Coraz częściej łapałam się na tym, że nie mam siły wstać z łóżka. Że boję się każdego telefonu od Haliny. Że zaczynam nienawidzić weekendów spędzanych u teściów.
Pewnego dnia przyszła wiadomość: „Iwona, musisz pojechać z tatą do szpitala na badania. Ja nie mogę, Anka też nie.”
Znowu „musisz”. Znowu ja.
Zadzwoniłam do Tomka. – Nie pojadę – powiedziałam stanowczo. – Mam ważne spotkanie w pracy.
– Ale mama mówiła…
– Tomek! – przerwałam mu drżącym głosem. – Czy ty w ogóle widzisz, co się dzieje? Czy ty widzisz, że ja już nie daję rady?
W słuchawce zapadła cisza.
Wieczorem wybuchła awantura. Tomek próbował tłumaczyć matce przez telefon, że mam dużo pracy. Halina krzyczała: – To po co ci ta praca? Rodzina jest najważniejsza! Co wy sobie myślicie?!
A ja siedziałam w łazience i płakałam. Czułam się winna. Czułam się zła. Czułam się… nikim.
Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholożka powiedziała mi coś, co długo nie dawało mi spokoju: – Pani Iwono, ma pani prawo do własnych granic. Ma pani prawo odmówić.
Ale jak odmówić rodzinie? Jak powiedzieć „nie” ludziom, którzy tyle dla nas zrobili? Jak nie czuć się egoistką?
Próbowałam rozmawiać z Tomkiem. – Musisz mi pomóc – prosiłam go pewnego wieczoru. – Nie chcę już być tą jedyną od wszystkiego.
– Ale oni są przyzwyczajeni…
– To niech się odzwyczają! – wybuchłam. – Albo będziemy rodziną my dwoje i nasze dzieci, albo ja zwariuję!
Tomek patrzył na mnie długo w milczeniu. W końcu powiedział: – Spróbuję porozmawiać z mamą.
Nie było łatwo. Halina obraziła się na kilka tygodni. Anka przestała dzwonić. Zbyszek udawał, że mnie nie widzi na ulicy.
Ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę.
Zaczęliśmy żyć własnym życiem. Pojechaliśmy na wakacje tylko we czwórkę – ja, Tomek i dzieci. Bez telefonów od teściowej, bez pretensji i żądań.
Czasem mam wyrzuty sumienia. Czasem boję się, że stracimy kontakt z rodziną Tomka na zawsze.
Ale patrząc na siebie w lustrze widzę kobietę, która wreszcie zaczyna żyć swoim życiem.
Czy można kochać rodzinę i jednocześnie nie pozwolić jej siebie zniszczyć? Czy każda granica musi boleć? Może czasem warto postawić siebie na pierwszym miejscu…