„Nie jestem darmową opiekunką tylko dlatego, że jestem na macierzyńskim!” – Kiedy rodzina odwraca się przeciwko tobie
– „No przecież i tak siedzisz w domu, Aniu. Co ci szkodzi popilnować Zosi przez kilka godzin?” – głos teściowej przeszył ciszę przy niedzielnym obiedzie jak nóż. Spojrzałam na męża, licząc na wsparcie, ale on tylko wzruszył ramionami i wbił wzrok w talerz.
Poczułam, jak narasta we mnie fala złości i bezsilności. Moje dziecko, trzymiesięczny Staś, właśnie zasnął w moich ramionach po kolejnej nieprzespanej nocy. Byłam wykończona. Marzyłam o chwili spokoju, o tym, by ktoś zapytał, jak się czuję. Zamiast tego usłyszałam, że powinnam zająć się jeszcze cudzym dzieckiem – bo przecież jestem „na urlopie”.
– Mamo, ja naprawdę nie dam rady – powiedziałam cicho, próbując nie wybuchnąć. – Ledwo ogarniam siebie i Stasia. Nie jestem opiekunką na zawołanie.
Teściowa spojrzała na mnie z dezaprobatą. – Kiedyś kobiety miały po czworo dzieci i nikt nie narzekał. Teraz młode matki tylko by odpoczywały.
Zacisnęłam usta. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam się rozkleić przy stole, ale jej słowa bolały bardziej niż mogłam się spodziewać.
Po obiedzie mąż podszedł do mnie w kuchni.
– Anka, mogłabyś pomóc mojej siostrze. Ona wraca do pracy, a Zosia jest taka malutka…
– A ja? Ja też jestem zmęczona! – wybuchłam. – Mój urlop to nie jest czas na opiekę nad innymi dziećmi! Chcę być z naszym synem, odpocząć, dojść do siebie!
– Przesadzasz – rzucił tylko i wyszedł.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak śmietana. Mąż chodził naburmuszony, teściowa dzwoniła codziennie z „dobrymi radami”, a szwagierka przestała się odzywać. Czułam się jak intruz we własnym życiu. Zaczęłam wątpić w siebie – może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam pomóc?
Ale potem przyszła kolejna noc bez snu. Staś płakał godzinami, miał kolki i nic nie pomagało. Rano patrzyłam w lustro na swoje podkrążone oczy i wiedziałam: nie dam rady więcej udźwignąć.
Wtedy zadzwoniła mama.
– Aniu, słyszałam, że rodzina męża ma do ciebie pretensje…
– Mamo, ja już nie wiem, co robić – wyszeptałam. – Czuję się winna, ale nie mam siły na nic więcej.
– Kochanie, masz prawo powiedzieć „nie”. To twój czas z dzieckiem. Nie pozwól sobie wmówić, że jesteś złą osobą tylko dlatego, że dbasz o siebie i Stasia.
Jej słowa były jak plaster na ranę. Przez chwilę poczułam ulgę. Ale potem przyszła kolejna fala wyrzutów sumienia – bo przecież rodzina męża patrzyła na mnie jak na egoistkę.
Kilka dni później teściowa przyszła bez zapowiedzi.
– Aniu, musimy porozmawiać – zaczęła od progu. – W tej rodzinie wszyscy sobie pomagają. Ty jesteś nowa i chyba jeszcze tego nie rozumiesz.
– Rozumiem doskonale – odpowiedziałam spokojniej niż czułam w środku. – Ale ja też potrzebuję pomocy. Nie jestem maszyną do opieki nad dziećmi.
Teściowa spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Kiedyś kobiety były silniejsze…
– Może były po prostu bardziej zmęczone i nikt ich nie słuchał? – przerwałam jej.
Zapanowała cisza. Teściowa odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa.
Wieczorem mąż wrócił wcześniej niż zwykle.
– Mama mówiła mi o waszej rozmowie – zaczął ostrożnie. – Wiesz… może rzeczywiście trochę przesadziliśmy. Ale Zosia naprawdę potrzebuje opieki.
– A ja? Ja też potrzebuję wsparcia! – odpowiedziałam drżącym głosem. – Czuję się samotna i niezrozumiana. Chciałabym, żebyś to zobaczył.
Przez chwilę milczał.
– Przepraszam – powiedział w końcu cicho. – Nie wiedziałem, że aż tak ci ciężko.
Przytulił mnie pierwszy raz od dawna. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie – bo dlaczego musiałam walczyć o coś tak oczywistego?
Rodzina długo jeszcze patrzyła na mnie krzywo. Szwagierka znalazła inną opiekunkę dla Zosi, a teściowa przestała dzwonić codziennie. W domu powoli wracał spokój, ale ja już wiedziałam jedno: nigdy więcej nie pozwolę sobie wmówić, że moje potrzeby są mniej ważne niż innych.
Czasem patrzę na śpiącego Stasia i zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam kobietom postawić granice? Czy naprawdę trzeba aż rodzinnej wojny, żeby ktoś uszanował nasze „nie”? Jak wy radzicie sobie z presją rodziny?