Kiedy rodzina milczy: Moja walka o godność pacjenta i własne sumienie

– Pani Marto, czy ktoś już zadzwonił po pana Stefana? – zapytała mnie koleżanka, kiedy kończyłam zmianę. Spojrzałam na zegarek. Była siedemnasta, a korytarz oddziału neurologii powoli pustoszał. Zostałam tylko ja, pan Stefan i echo jego cichego kaszlu.

– Dzwoniłam do córki, ale nie odbiera – odpowiedziałam, czując narastające napięcie. – Syn powiedział, że nie może przyjechać.

Pan Stefan leżał na łóżku pod oknem. Miał 74 lata, niedawno przeszedł udar. Odkąd trafił na nasz oddział, codziennie pytał o rodzinę. Dziś miał wyjść do domu. Przynajmniej tak było w dokumentacji.

Usiadłam przy nim. – Panie Stefanie, proszę się nie martwić. Może ktoś się spóźnił w korkach?

Spojrzał na mnie oczami pełnymi smutku. – Pani Marto, ja już wiem, że nikt nie przyjedzie. Oni się mnie wstydzą. Zawsze byłem dla nich ciężarem.

Zamilkłam. W głowie kłębiły mi się myśli: jak można zostawić własnego ojca? Przypomniałam sobie własnego tatę, który zmarł nagle pięć lat temu. Nie zdążyłam się z nim pożegnać. Czy gdyby żył, też bym go zostawiła?

Telefon zadzwonił ponownie. To była córka pana Stefana.

– Dzień dobry, tu Marta Nowicka z oddziału neurologii w Poznaniu. Tata czeka na odbiór…

– Proszę pani, ja nie mogę. Mam swoje życie, dzieci, pracę… On zawsze był trudny. Niech zostanie jeszcze dzień czy dwa.

– Ale on bardzo na panią czeka…

– Proszę nie robić mi wyrzutów! – usłyszałam w słuchawce trzask drzwi.

Odłożyłam telefon i poczułam łzy pod powiekami. Wróciłam do pana Stefana.

– Córka nie może dziś przyjechać – powiedziałam cicho.

– Wiedziałem – uśmiechnął się smutno. – Wie pani, kiedyś byłem innym człowiekiem. Piłem, krzyczałem… Może zasłużyłem na to wszystko?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W szpitalu uczą nas opatrywać rany ciała, ale nikt nie mówi, jak leczyć rany duszy.

Wieczorem zostałam dłużej na oddziale. Przyniosłam panu Stefanowi herbatę i kawałek ciasta z dyżurki.

– Dziękuję, pani Marto. Jest pani dla mnie jak córka – powiedział cicho.

Zrobiło mi się ciepło na sercu, ale jednocześnie poczułam ciężar odpowiedzialności. Czy mogę zastąpić rodzinę? Czy to w ogóle możliwe?

Następnego dnia rano przyszła do mnie ordynator, dr Zielińska.

– Marta, co z panem Stefanem? Rodzina się nie zgłasza. Musimy zgłosić sprawę do opieki społecznej.

Poczułam bunt. – Może jeszcze zadzwonię do syna?

– Próbuj, ale nie możemy go tu trzymać w nieskończoność.

Wybrałam numer syna pana Stefana.

– Dzień dobry, tu Marta Nowicka…

– Proszę pani, ja mam swoje życie! Ojciec nigdy nie był dla nas dobry! Niech pani przestanie dzwonić!

Rozłączył się bez słowa pożegnania.

Usiadłam w dyżurce i zaczęłam płakać. Czułam bezsilność i gniew – na rodzinę pana Stefana, na system, na siebie samą. Przecież to nie moja wina… A może jednak powinnam zrobić coś więcej?

Wieczorem przyszła do mnie koleżanka z nocnej zmiany.

– Marta, nie możesz brać tego tak do siebie. To nie twoja rodzina.

Ale ja już czułam się zaangażowana. Przez całą noc myślałam o swoim dzieciństwie – o kłótniach rodziców, o tym, jak czasem chciałam uciec z domu. Czy gdyby mój ojciec był inny, też bym go zostawiła?

Następnego dnia pan Stefan był coraz słabszy. Przysiadłam przy jego łóżku.

– Pani Marto… czy mogę panią o coś poprosić?

– Oczywiście.

– Proszę zadzwonić do mojej córki jeszcze raz. Powiedzieć jej… że przepraszam.

Zadzwoniłam. Tym razem odebrała od razu.

– Pani Marto? Co się stało?

– Pani Anno… tata prosił, żebym przekazała: przeprasza za wszystko.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Dziękuję… – usłyszałam szept i płacz.

Kilka godzin później Anna przyszła na oddział. Weszła do sali ojca i długo siedziała przy jego łóżku. Nie słyszałam ich rozmowy, ale widziałam łzy i uścisk dłoni.

Pan Stefan zmarł tej nocy spokojnie.

Po wszystkim Anna podeszła do mnie.

– Dziękuję pani… Gdyby nie pani, nigdy bym mu nie wybaczyła.

Wróciłam do domu wyczerpana emocjonalnie. Leżałam w łóżku i myślałam o tym wszystkim: o winie, przebaczeniu i samotności starszych ludzi w szpitalach.

Czy naprawdę potrafimy wybaczać? Czy potrafimy być blisko tych, którzy nas skrzywdzili? A może czasem wystarczy jeden gest, jedno słowo – żeby przerwać milczenie?