Zawsze chciałam być jak ona… Ale życie napisało dla mnie inny scenariusz
— Ania, nie wygłupiaj się, przecież ty nawet nie znasz nikogo w Warszawie! — głos mojej mamy rozbrzmiewał w kuchni, kiedy pakowałam walizkę. Był środek stycznia, śnieg skrzypiał pod butami, a ja czułam, jak serce wali mi jak młot. — Mamo, muszę spróbować. Jeśli nie teraz, to kiedy? — odpowiedziałam cicho, choć w środku aż kipiałam ze strachu.
Od zawsze chciałam być jak Ewa Drzyzga. Pamiętam, jak jako dziewczynka siadałam przed telewizorem i patrzyłam, jak z uśmiechem rozmawia z ludźmi o ich problemach. Wydawało mi się, że jej głos potrafi uleczyć wszystko. Marzyłam, żeby kiedyś ktoś powiedział o mnie to samo.
Kiedy dostałam się na kurs dziennikarski w Warszawie, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Ale już pierwszego dnia poczułam się jak intruz. Wszyscy wokół byli pewni siebie, rozmawiali o praktykach w radiu czy telewizji, wymieniali się kontaktami. Ja miałam tylko notes i długopis. I marzenie.
— Skąd jesteś? — zapytała mnie dziewczyna o imieniu Kasia podczas przerwy.
— Z małej miejscowości pod Lublinem — odpowiedziałam nieśmiało.
— Ooo, to musisz mieć ciekawą perspektywę! — uśmiechnęła się szeroko. To był pierwszy raz, kiedy ktoś nie patrzył na mnie z góry.
Ale nie wszyscy byli tacy mili. Michał, chłopak z Warszawy, śmiał się ze mnie, gdy podczas zajęć pomyliłam mikrofon z rejestratorem dźwięku. — Może powinnaś najpierw nauczyć się obsługi sprzętu? — rzucił złośliwie. Chciało mi się płakać. Wieczorami dzwoniłam do mamy i mówiłam, że chyba nie dam rady.
— Aniu, pamiętaj, że każdy kiedyś zaczynał — powtarzała mi mama. Ale łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
Najgorsze były weekendy. Wszyscy wracali do swoich rodzin albo spotykali się na mieście. Ja siedziałam w wynajmowanym pokoju na Ochocie i patrzyłam przez okno na światła miasta. Czułam się taka mała i nieważna.
Pewnego dnia prowadząca kurs zapowiedziała konkurs na reportaż radiowy. Temat: „Moje miejsce na ziemi”. Wiedziałam, że nie mam szans z tymi wszystkimi „warszawiakami”, ale postanowiłam spróbować. Pojechałam do domu rodzinnego i nagrałam rozmowy z sąsiadami o tym, co dla nich znaczy dom. Siedziałam po nocach, montując materiał na starym laptopie.
Kiedy przyszło do prezentacji prac, serce miałam w gardle. Michał puścił swój reportaż o modnych kawiarniach w centrum Warszawy. Kasia opowiadała o swoim osiedlu na Ursynowie. A ja…
— Zapraszam was do mojego świata — zaczęłam drżącym głosem. W tle słychać było śmiech dzieci na podwórku i głos mojej babci: „Dom to ludzie, nie mury”.
Po prezentacji zapadła cisza. Bałam się spojrzeć komukolwiek w oczy. Nagle prowadząca powiedziała: — Aniu, twój reportaż poruszył mnie do łez. To było szczere i prawdziwe.
Nie wygrałam konkursu, ale coś się zmieniło. Kasia podeszła do mnie po zajęciach i powiedziała: — Masz niesamowity dar opowiadania historii. Michał już nigdy więcej mnie nie wyśmiał.
Zaczęłam wierzyć w siebie. Zrozumiałam, że nie muszę być taka jak Ewa Drzyzga. Mogę być sobą — Anią z małego miasteczka, która potrafi słuchać ludzi i opowiadać ich historie.
Z czasem znalazłam przyjaciół: Kasię, która zawsze wierzyła we mnie bardziej niż ja sama; Olka z Białegostoku, który pokazał mi najlepsze pierogi w Warszawie; i nawet Michała, który przeprosił mnie za swoje zachowanie.
Dziś wiem, że największą odwagą jest być sobą tam, gdzie wszyscy próbują cię zmienić. Nie zostałam jeszcze gwiazdą telewizji, ale pracuję w lokalnym radiu i codziennie rozmawiam z ludźmi o ich życiu.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy się poddała, byłabym dziś szczęśliwa? A wy — czy mieliście kiedyś momenty zwątpienia i mimo wszystko poszliście za swoim marzeniem?