Zaszłam w ciążę w wieku 48 lat. „W tym wieku? Co ludzie powiedzą?” – przeraziła się siostra

– Zwariowałaś?! – głos mojej siostry Ewy przeszył ciszę kuchni niczym nóż. – W tym wieku? Co ludzie powiedzą?

Patrzyłam na nią, jakby to ona była tą, która właśnie usłyszała wyrok. Ja? Ja byłam pusta w środku. W głowie miałam tylko echo słów lekarki: „Gratuluję, jest pani w ciąży”.

Nigdy nie myślałam, że po czterdziestce jeszcze raz usłyszę w swoim życiu słowo „ciąża”. Po rozwodzie, który zakończył 20 lat mojego małżeństwa z Markiem, skupiłam się na pracy i na wychowaniu moich dwóch dorosłych już dzieci – Magdy i Pawła. Byłam pewna, że ten etap mam za sobą – że teraz mój czas to kawa z przyjaciółką, wolne weekendy, cichy dom. Że już nie będę musiała nikomu tłumaczyć się z nieprzespanych nocy czy braku czasu dla siebie.

A jednak…

– Anka, przecież ty masz prawie pięćdziesiąt lat! – Ewa nie dawała za wygraną. – Co ty zamierzasz zrobić?

Nie wiedziałam. Naprawdę nie wiedziałam. Siedziałam przy stole, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Przez okno patrzyłam na szare bloki mojego osiedla na warszawskim Ursynowie. Zawsze wydawały mi się takie bezpieczne, przewidywalne. Teraz wszystko wydawało się obce.

– To był przypadek – wyszeptałam. – Z Jackiem… To miało być tylko kilka spotkań.

Ewa westchnęła ciężko i usiadła naprzeciwko mnie. – Powiedziałaś mu?

Pokręciłam głową. Jacek był moim kolegą z pracy. Połączyła nas samotność i kilka wieczorów spędzonych na rozmowach o życiu, które nie wyszło tak, jak planowaliśmy. Nigdy nie myślałam o nim poważnie. On też nie szukał zobowiązań.

– Musisz mu powiedzieć – powiedziała Ewa stanowczo. – I dzieciom też.

Przeszył mnie strach. Magda miała 25 lat, Paweł 22. Oboje byli już dorośli, mieli swoje życie. Jak im powiem, że będą mieli rodzeństwo? Że ich matka…

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i słuchałam tykania zegara. W głowie kłębiły mi się myśli: „Czy dam radę? Czy to odpowiedzialne? Czy nie jestem za stara?”

Następnego dnia zadzwoniłam do Jacka.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam drżącym głosem.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko pracy. Jacek był wyraźnie spięty.

– O co chodzi? – zapytał od razu.

– Jestem w ciąży – powiedziałam bez ogródek.

Zamarł. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa, jakby próbował zrozumieć sens moich słów.

– To… niemożliwe – wykrztusił w końcu.

– A jednak – odpowiedziałam cicho.

Jacek spuścił wzrok. – Anka, ja… Ja nie chcę mieć więcej dzieci. Mam już dwójkę z pierwszego małżeństwa…

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

– Rozumiem – powiedziałam tylko.

Wyszłam z kawiarni i długo chodziłam bez celu po mieście. Warszawa była szara, zimna i obojętna. Ludzie mijali mnie, nie wiedząc nic o moim dramacie.

Wieczorem zadzwoniła Magda.

– Mamo, wszystko w porządku? Ewa do mnie dzwoniła…

Wiedziałam, że muszę być szczera.

– Magda… Jestem w ciąży.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Żartujesz? – zapytała w końcu cicho.

– Nie.

– Ale… Jak to? W tym wieku?

Słyszałam w jej głosie niedowierzanie i lęk.

– Sama nie wiem, jak to się stało – próbowałam żartować, ale głos mi się łamał.

Magda milczała długo.

– Muszę to przemyśleć – powiedziała w końcu i rozłączyła się.

Paweł zareagował jeszcze gorzej. Przyszedł do mnie następnego dnia wieczorem.

– Mamo, ty chyba zwariowałaś! Co ludzie powiedzą? Koledzy będą się ze mnie śmiać! – krzyczał.

Patrzyłam na niego bezradnie. Był moim synem, moim dzieckiem, a ja czułam się wobec niego jak winowajca.

Przez kolejne dni unikałam ludzi. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Jacek przestał się do mnie odzywać. Ewa dzwoniła codziennie, próbując przekonać mnie do „rozsądnej decyzji”.

– Anka, jesteś sama! Kto ci pomoże? Myślisz o przyszłości tego dziecka?

Myślałam o wszystkim. O tym, że będę miała 66 lat, kiedy moje dziecko skończy 18 lat. O tym, że mogę nie mieć siły na nocne pobudki i przedszkolne przedstawienia. O tym, że ludzie będą patrzeć na mnie jak na babcię swojego dziecka.

Ale myślałam też o tym, że może to jest szansa na nowy początek? Może los daje mi jeszcze jedną możliwość kochania bezwarunkowo?

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie mama.

– Aniu… Ewa mi powiedziała. Wiesz… Ja urodziłam ciebie mając 41 lat. Też wszyscy gadali. Ale nigdy nie żałowałam.

Rozpłakałam się jak dziecko.

Zaczęłam powoli oswajać się z myślą o nowym życiu. Chodziłam na badania, czytałam fora internetowe dla późnych matek (choć większość kobiet była młodsza ode mnie o dwadzieścia lat). Każdego dnia budziłam się z lękiem i nadzieją jednocześnie.

Magda zaczęła dzwonić coraz częściej.

– Mamo… Jeśli zdecydujesz się urodzić, pomogę ci – powiedziała pewnego wieczoru cicho.

Poczułam ulgę i wdzięczność tak wielką, że aż zabrakło mi tchu.

Paweł potrzebował więcej czasu. Przez kilka tygodni unikał mnie i nie odbierał telefonów. W końcu przyszedł do mnie i powiedział:

– Nie rozumiem cię, mamo. Ale to twoje życie.

To wystarczyło.

Ciąża nie była łatwa. Czułam się zmęczona, bolały mnie plecy, miałam mdłości jak nigdy wcześniej. Lekarze straszyli powikłaniami i ryzykiem dla dziecka. Każde USG było dla mnie jak egzamin z życia.

Jacek pojawił się raz jeszcze pod koniec piątego miesiąca ciąży.

– Chciałem zobaczyć, jak sobie radzisz – powiedział niepewnie stojąc w drzwiach mojego mieszkania.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

– Nie chcę być ojcem tego dziecka – powiedział w końcu cicho. – Ale jeśli będziesz czegoś potrzebować…

Pokiwałam głową bez słowa. Wiedziałam już wtedy, że dam sobie radę sama.

Poród był trudny i długi. Urodziłam zdrową dziewczynkę – Zosię. Kiedy położna położyła mi ją na piersi, poczułam coś, czego nie da się opisać słowami: mieszaninę strachu i szczęścia tak wielkiego, że aż bolało.

Magda była przy mnie przez cały czas. Paweł przyszedł do szpitala następnego dnia i patrzył na Zosię z mieszaniną ciekawości i niepewności.

Dziś Zosia ma pół roku. Jest pogodnym dzieckiem o wielkich brązowych oczach po ojcu. Czasem patrzę na nią i zastanawiam się, czy podjęłam dobrą decyzję. Bywam zmęczona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej; czasem płaczę nocami ze strachu przed przyszłością.

Ale kiedy Zosia uśmiecha się do mnie rano i łapie mnie za palec swoją maleńką rączką… wiem, że było warto.

Czy naprawdę wiek powinien decydować o tym, czy mamy prawo do szczęścia? A może to właśnie odwaga do życia po swojemu jest najważniejsza?