Cisza na urodzinach mojej córki: Historia matki, której zabrakło miejsca przy rodzinnym stole

— Mamo, nie wiem, czy to dobry pomysł… — usłyszałam w słuchawce głos Mariki, cichy, jakby zawstydzony. Był początek wiosny, a ja od rana czułam w powietrzu coś ciężkiego. Dziś były jej trzydzieste urodziny. Wstałam wcześnie, upiekłam jej ulubione ciasto z jabłkami, choć wiedziałam, że nikt mnie nie zaprosi.

Od trzech lat nie pracuję. Po sześćdziesiątce trudno znaleźć nową pracę, zwłaszcza w naszym miasteczku pod Łodzią. Mój mąż zmarł nagle na zawał, kiedy Marika miała dziewięć lat. Od tamtej pory byłam dla niej wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką. Przez lata trzymałyśmy się razem, choć bywało ciężko. Marika była wtedy taka grzeczna, zawsze pomagała mi w domu, uczyła się świetnie. Pamiętam, jak tuliła się do mnie wieczorami i pytała: „Mamo, czy kiedyś będzie nam łatwiej?”.

Dziś prawie ze mną nie rozmawia. Odkąd wyszła za Pawła, wszystko się zmieniło. Paweł… On nigdy mnie nie lubił. Zawsze miałam wrażenie, że patrzy na mnie z góry — bo nie mam wyższego wykształcenia, bo nie mam pieniędzy, bo jestem „tylko” matką samotnie wychowującą dziecko. Kiedyś usłyszałam przypadkiem, jak mówił do Mariki: „Twoja matka zawsze robi z siebie ofiarę”. Bolało. Ale milczałam.

W zeszłym roku na święta Bożego Narodzenia zaprosili mnie tylko na Wigilię. Siedziałam przy stole jak piąte koło u wozu. Paweł rozmawiał z rodzicami o inwestycjach i nowych samochodach, a ja czułam się jak intruz. Marika patrzyła na mnie przepraszająco, ale nic nie powiedziała. Po kolacji wróciłam do pustego mieszkania i płakałam całą noc.

Dziś jest podobnie. Dzwonię do Mariki rano z życzeniami.
— Córeczko, wszystkiego najlepszego…
— Dziękuję, mamo — odpowiada szybko. — Ale dzisiaj mamy gości Pawła z pracy… Może spotkamy się innym razem?
Cisza. Wiem, że to nieprawda. Wiem, że chodzi o mnie.

Odkładam słuchawkę i patrzę na ciasto. Pachnie cynamonem i jabłkami — tak jak kiedyś w dzieciństwie Mariki. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy szczerze. Może wtedy, gdy powiedziała mi o zaręczynach? Była taka szczęśliwa…

Wtedy jeszcze wierzyłam, że będziemy blisko. Że będę mogła pomagać jej przy dzieciach, gotować obiady w niedziele, opowiadać wnukom bajki. Ale Paweł od początku dawał mi do zrozumienia, że nie jestem mile widziana. Kiedyś powiedział mi prosto w oczy: „Pani już wychowała Marikę po swojemu. Teraz czas na naszą rodzinę”.

Zaczęły się drobne konflikty. O to, że przynoszę za dużo prezentów dla wnuczki Zosi („Rozpieszczasz ją!”), o to, że komentuję ich wychowanie („To już nie twoje dziecko!”). Marika coraz częściej milczała albo mówiła: „Mamo, proszę…”. Czułam się coraz bardziej zbędna.

Próbowałam znaleźć sobie zajęcie — szydełkowałam, chodziłam na spacery po parku, czasem spotykałam się z sąsiadką Haliną na kawie. Ale wieczorami wracała samotność. Patrzyłam na zdjęcia Mariki z dzieciństwa i pytałam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy powinnam była być bardziej stanowcza?

Dziś siedzę przy kuchennym stole i patrzę przez okno na ogród sąsiadów. Słychać śmiech dzieci — pewnie bawią się w berka. Moja wnuczka Zosia też tam jest. Czasem widuję ją przez płot, jak wraca ze szkoły z tatą. Chciałabym ją przytulić, zapytać o szkołę… Ale wiem, że Paweł tego nie chce.

Po południu dzwoni domofon. Serce mi bije szybciej — może to Marika? Może przyszła po ciasto? Otwieram drzwi — to tylko listonosz z rachunkiem za prąd.

Wieczorem próbuję zadzwonić jeszcze raz.
— Mamo, teraz nie mogę rozmawiać — słyszę w słuchawce głos córki.
— Chciałam tylko zapytać… czy Zosia dostała prezent ode mnie?
— Tak, dziękujemy — odpowiada chłodno Marika.
— Może mogłabym ją zabrać na spacer w weekend?
— Muszę zapytać Pawła…

Odkładam słuchawkę i czuję łzy pod powiekami. Przecież to moja córka! Przecież tyle dla niej zrobiłam! Dlaczego teraz jestem dla niej nikim?

Przypominam sobie rozmowę sprzed lat:
— Mamo, obiecaj mi, że nigdy mnie nie zostawisz — mówiła mała Marika.
— Obiecuję, córeczko — odpowiadałam wtedy.
A teraz to ona zostawiła mnie.

Zastanawiam się czasem, czy powinnam była walczyć o nią bardziej. Czy powinnam była powiedzieć Pawłowi prosto w oczy, co o nim myślę? Czy może lepiej było milczeć i czekać? A może to ja jestem winna temu wszystkiemu? Może za bardzo chciałam być potrzebna?

Patrzę na ciasto i myślę: może jutro zaniosę je sąsiadce Halinie? Może ona doceni mój gest? Może porozmawiamy o dawnych czasach i będzie mi lżej?

Ale serce boli. Bo przecież każda matka chce być częścią życia swojego dziecka. Chce być potrzebna.

Czy naprawdę zasłużyłam na samotność? Czy można naprawić relację z własnym dzieckiem po tylu latach milczenia? A może są rzeczy, których już nie da się cofnąć?

Czasem pytam siebie: ile warte jest matczyne serce w świecie, gdzie nikt nie ma czasu na rozmowę?