„Myślałam, że pomagam córce po rozwodzie. Teraz czuję się tylko jak jej opiekunka i bankomat” – Wyznanie emerytowanej matki z Warszawy
– Mamo, możesz odebrać Zosię z przedszkola? Ja dzisiaj nie zdążę – głos Agnieszki rozbrzmiewał w słuchawce z lekką nutą irytacji, jakby to była oczywistość, że znów wszystko załatwię. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na szare, listopadowe niebo nad Warszawą i ściskając w dłoni kubek zimnej już herbaty. Oczywiście, że mogłam. Przecież od pół roku nie robię nic innego.
Kiedy Agnieszka wróciła do mnie po rozwodzie, z siedmioletnią Zosią i walizką pełną żalu, byłam pewna, że robię to, co każda matka powinna – daję schronienie, wsparcie, nowy początek. Przez pierwsze tygodnie czułam się potrzebna jak nigdy wcześniej. Gotowałam ich ulubione obiady, słuchałam nocnych zwierzeń Agnieszki o tym, jak bardzo zawiodła się na Pawle, jej byłym mężu. Przytulałam Zosię, gdy płakała za tatą. Wydawało mi się, że razem damy radę.
Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Agnieszka coraz rzadziej pytała mnie o zdanie, coraz częściej zostawiała mi Zosię pod opieką „na chwilę”, która przeciągała się do późnego wieczora. Zaczęła wracać zmęczona i rozdrażniona, rzucając tylko „dzięki” przez ramię i zamykając się w swoim pokoju z laptopem. Zosia przychodziła do mnie z każdym problemem – a to zgubiła kredki, a to bolał ją brzuch, a to chciała bajkę przed snem. Stałam się dla nich niewidzialnym tłem – kucharką, sprzątaczką, opiekunką i… portfelem.
Pewnego wieczoru siedziałyśmy przy stole. Ja kroiłam warzywa na zupę, Agnieszka przeglądała coś w telefonie.
– Mamo, musisz mi pożyczyć na czynsz. Wypłata przyszła mniejsza niż myślałam – rzuciła beznamiętnie.
– Aga… To już trzeci raz w tym miesiącu. Moja emerytura nie jest z gumy – odpowiedziałam cicho.
Spojrzała na mnie z irytacją.
– Przecież to tylko chwilowe! Nie musisz mi tego wypominać. Sama mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza.
Zatkało mnie. Czy naprawdę powiedziałam coś złego? Czy bycie matką oznacza bezgraniczne poświęcenie siebie?
Zaczęłam zauważać coraz więcej takich sytuacji. Agnieszka nie pytała już, czy mam ochotę wyjść na spacer albo spotkać się z koleżankami. Zawsze „coś” było ważniejsze: jej praca, jej sprawy, jej zmęczenie. Nawet w weekendy zostawiała mi Zosię „na chwilkę”, a sama znikała na kilka godzin.
Pewnej soboty zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka, Basia.
– Haniu, chodź ze mną do kina! Dawno nie byłyśmy razem na filmie.
Poczułam ukłucie tęsknoty za dawnym życiem – tym sprzed powrotu Agnieszki.
– Nie mogę, Basia… Muszę zostać z Zosią. Aga ma jakieś ważne spotkanie.
– Haniu… Ty już nie żyjesz swoim życiem – powiedziała cicho Basia.
Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc przez cienką ścianę cichy płacz Agnieszki i śmiech Zosi przez sen. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do ich życia? Czy tak wygląda wdzięczność?
Kilka dni później zebrałam się na odwagę i postanowiłam porozmawiać z Agnieszką.
– Aga… Musimy pogadać.
Spojrzała na mnie znad laptopa.
– O co chodzi?
– Czuję się… zmęczona. Mam wrażenie, że jestem tu tylko po to, żeby ci pomagać. Nie mam już swojego życia. Chciałabym czasem wyjść gdzieś sama albo spotkać się z koleżankami bez poczucia winy.
Agnieszka westchnęła ciężko.
– Mamo… Przecież wiedziałaś, że będzie ciężko. Sama mówiłaś, że rodzina powinna się wspierać.
– Tak, ale wsparcie to nie znaczy całkowite poświęcenie siebie! – głos mi zadrżał.
Zosia weszła do kuchni i spojrzała na nas wielkimi oczami.
– Babciu, pobawisz się ze mną?
Poczułam łzy pod powiekami. Jak mam odmówić własnej wnuczce? Jak postawić granicę między miłością a wykorzystywaniem?
Od tamtej rozmowy niewiele się zmieniło. Agnieszka przez kilka dni była bardziej uprzejma, ale szybko wszystko wróciło do normy. Znów gotuję obiady, odbieram Zosię z przedszkola i płacę rachunki. Czasem mam wrażenie, że jestem przezroczysta – nikt nie pyta mnie o zdanie ani o potrzeby.
Ostatnio zaczęłam pisać pamiętnik. Wylewam w nim żal i tęsknotę za dawnym życiem – tym sprzed rozwodu Agnieszki i jej powrotu do domu rodzinnego. Wspominam czasy, gdy miałam swoje plany i marzenia. Teraz czuję się jak cień samej siebie.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jestem dobrą matką? Czy może po prostu pozwoliłam się wykorzystać? Gdzie przebiega granica między miłością a samopoświęceniem? Może powinnam w końcu zawalczyć o siebie?
Czy ktoś z Was też tak miał? Jak znaleźć równowagę między pomocą bliskim a dbaniem o własne życie?