Po rozwodzie poprosiłam byłego męża o pomoc przy naprawie kranu: Zamiast narzędzi przyniósł stare zdjęcie i pytanie, którego się nie spodziewałam
– Naprawdę nie możesz tego zrobić sama? – zapytał przez telefon z nutą zniecierpliwienia w głosie. Słyszałam już ten ton setki razy, zanim jeszcze nasze małżeństwo rozpadło się na kawałki. Ale tym razem nie miałam siły się kłócić. Kran w kuchni przeciekał tak, że podłoga była cała mokra, a ja po trzech nieudanych próbach naprawy czułam się jak dziecko, które zgubiło się w lesie.
– Proszę cię, Piotrze. To tylko kran. Nie chcę cię prosić o nic więcej – powiedziałam cicho, niemal szeptem.
Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu westchnął i zgodził się przyjechać wieczorem. Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w oknie. Widziałam kobietę zmęczoną, z podkrążonymi oczami, która jeszcze niedawno wierzyła, że poradzi sobie ze wszystkim sama. Ale życie po rozwodzie to nieustanna walka – z rachunkami, z samotnością, z własnymi słabościami.
Kiedy Piotr wszedł do mieszkania, nie miał ze sobą skrzynki z narzędziami. Zamiast tego trzymał w ręku stare zdjęcie w ramce. Zamarłam. To było nasze zdjęcie sprzed lat – ja w białej sukience na Mazurach, on z szerokim uśmiechem obejmujący mnie ramieniem. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
– Pamiętasz ten dzień? – zapytał, stawiając zdjęcie na stole obok cieknącego kranu.
– Po co to przyniosłeś? – odpowiedziałam ostrożnie, czując jak serce zaczyna mi walić.
– Bo zanim naprawię ten kran… muszę wiedzieć jedno. Dlaczego wtedy mi nie powiedziałaś?
Nie musiałam pytać o co chodzi. Wiedziałam. O tamtym liście od mojej matki, który schowałam do szuflady i nigdy mu nie pokazałam. O tej jednej tajemnicy, która była jak drzazga wbita głęboko pod skórę naszego małżeństwa.
Usiadłam ciężko na krześle. Przez chwilę milczeliśmy, słuchając tylko kapiącej wody.
– Bałam się – wyszeptałam w końcu. – Bałam się, że jeśli ci powiem… wszystko się rozpadnie szybciej niż i tak się rozpadło.
Piotr spojrzał na mnie inaczej niż zwykle – bez gniewu, bez wyrzutów. Jakby pierwszy raz od lat widział we mnie człowieka, a nie przeciwnika w sądzie rodzinnym.
– Myślisz, że gdybyś wtedy powiedziała prawdę… byłoby inaczej? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam od razu. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasze kłótnie o pieniądze, o wychowanie córki, o teściową wtrącającą się we wszystko. Ale też te dobre chwile – wspólne śniadania na balkonie, śmiech naszej Zosi, wieczory przy starym gramofonie.
– Może… Ale może też nie umielibyśmy być razem nawet bez tej tajemnicy – powiedziałam szczerze.
Piotr podszedł do kranu i zaczął go oglądać. W końcu wyjął z kieszeni mały klucz francuski – jednak coś przyniósł. Pracował w milczeniu, a ja patrzyłam na jego ręce i przypominałam sobie, jak kiedyś te same dłonie głaskały mnie po włosach, kiedy płakałam po śmierci taty.
– Wiesz… – odezwał się nagle – czasem myślę, że oboje byliśmy za dumni. Ty nie chciałaś prosić o pomoc, ja nie chciałem przyznać się do błędów.
Poczułam łzy pod powiekami. Ile razy przez te ostatnie dwa lata chciałam zadzwonić do niego nie po to, żeby naprawił coś w domu, ale żeby po prostu porozmawiać? Ile razy tłumiłam w sobie tęsknotę dla dobra Zosi?
– Piotrze…
Odwrócił się do mnie z kluczem w ręku.
– Skończone. Kran już nie cieknie. Ale to zdjęcie… zostawię ci je. Może kiedyś spojrzysz na nie inaczej.
Wyszedł bez słowa więcej. Zostałam sama w kuchni, patrząc na nasze stare zdjęcie i nowy kran, który już nie przeciekał. Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do niego znowu – tym razem tylko po to, żeby podziękować za szczerość.
Wieczorem Zosia wróciła od babci.
– Mamo, czemu płaczesz? – zapytała z troską.
– Bo czasem nawet dorośli muszą nauczyć się prosić o pomoc – odpowiedziałam i przytuliłam ją mocno.
Czy można naprawdę zamknąć przeszłość i zacząć od nowa? Czy każda naprawiona rzecz w domu to krok do naprawienia własnego serca? Czasem myślę, że najtrudniejsze pytania zostają z nami na zawsze.