Dwie twarze Andrzeja: Historia zdrady, która rozdarła moje życie

– Andrzej, gdzie byłeś wczoraj wieczorem? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. W jego spojrzeniu zobaczyłam cień niepokoju, którego wcześniej nie dostrzegałam. Przez dwadzieścia trzy lata naszego małżeństwa ufałam mu bezgranicznie. Byliśmy przecież tą parą, którą wszyscy stawiali za wzór: dom na przedmieściach Warszawy, syn studiujący na politechnice, wspólne wakacje nad Bałtykiem, kredyt hipoteczny i codzienność, która – choć czasem nużąca – dawała poczucie bezpieczeństwa.

A jednak od kilku miesięcy coś zaczęło się zmieniać. Andrzej coraz częściej wyjeżdżał służbowo do Poznania. Wracał zmęczony, nieobecny, a jego telefon nagle stał się dla mnie niedostępny. Zawsze miałam dostęp do wszystkiego – nie dlatego, że go kontrolowałam, po prostu byliśmy otwarci. Teraz jednak hasła się zmieniły, a on tłumaczył to „nowymi zasadami bezpieczeństwa w firmie”.

Początkowo próbowałam to ignorować. Przecież Andrzej nigdy nie dał mi powodu do zazdrości. Ale pewnego wieczoru, kiedy wrócił później niż zwykle i nawet nie spojrzał mi w oczy, poczułam ukłucie niepokoju. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie kłębiły się myśli: „Może to tylko stres? Może coś ukrywa przede mną?”

Zaczęłam szukać odpowiedzi. Przeglądałam jego rzeczy, sprawdzałam wyciągi z konta – nic podejrzanego. Aż pewnego dnia znalazłam w kieszeni jego płaszcza paragon z restauracji w Poznaniu – kolacja dla dwóch osób. Tego wieczoru miał być na firmowym szkoleniu.

Serce waliło mi jak oszalałe. Postanowiłam działać. Zadzwoniłam do jego kolegi z pracy, Marka. – Andrzej? Tak, był na szkoleniu… ale wrócił wcześniej, mówił, że źle się poczuł – usłyszałam w słuchawce.

Wtedy już wiedziałam. Mój świat zaczął się chwiać.

Zaczęłam śledzić Andrzeja. Czułam się jak bohaterka taniego serialu, ale nie mogłam inaczej. Kiedy pojechał do Poznania kolejny raz, wynajęłam pokój w hotelu naprzeciwko tego, w którym się zatrzymał. Przez okno widziałam, jak wychodzi wieczorem ubrany elegancko – tak jak wtedy, gdy zabierał mnie na randki wiele lat temu.

Poszłam za nim. Zobaczyłam ich razem – kobietę w moim wieku, uśmiechniętą, trzymającą go za rękę. Wtedy poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

Nie spałam całą noc. Rano postanowiłam działać. Znalazłam jej adres – nazywała się Katarzyna Nowak. Zadzwoniłam do drzwi jej mieszkania z duszą na ramieniu.

– Dzień dobry… Szuka pani kogoś? – zapytała zaskoczona kobieta.

– Tak… Szukam Andrzeja Kowalskiego. Jest pani…? – zapytałam drżącym głosem.

– Jestem jego żoną – odpowiedziała spokojnie.

Wtedy świat zatrzymał się na chwilę.

– Ja też jestem jego żoną – wyszeptałam.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Katarzyna osunęła się na krzesło i zaczęła płakać. Ja stałam jak sparaliżowana.

– Jak to możliwe? – zapytała przez łzy.

– Nie wiem… Ale musimy to wyjaśnić – odpowiedziałam.

Przez następne godziny rozmawiałyśmy o wszystkim: o tym, jak Andrzej tłumaczył swoje nieobecności, o prezentach, które dostawałyśmy na te same okazje, o wspólnych planach na przyszłość. Okazało się, że Andrzej prowadził podwójne życie od ponad dziesięciu lat. Miał z Katarzyną córkę – Anię, która właśnie zdawała maturę.

Wróciłam do Warszawy rozbita i zagubiona. Nie wiedziałam, co powiedzieć synowi. Nie wiedziałam nawet, czy chcę jeszcze rozmawiać z Andrzejem. Kiedy wrócił z „delegacji”, czekałam na niego w kuchni.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

Andrzej pobladł. Usiadł naprzeciwko mnie i spuścił wzrok.

– Wiem o wszystkim. Byłam u Katarzyny – powiedziałam cicho.

Przez chwilę panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

– Przepraszam… Nie chciałem nikogo skrzywdzić… – zaczął szeptem.

– Nie chciałeś? To dlaczego przez tyle lat żyłeś w kłamstwie? Dlaczego pozwoliłeś nam wierzyć, że jesteśmy dla ciebie całym światem? – krzyczałam przez łzy.

Andrzej milczał. Widziałam w jego oczach strach i żal, ale nie potrafiłam już współczuć.

Następne dni były najtrudniejsze w moim życiu. Syn dowiedział się prawdy i zamknął się w sobie. Moja mama powtarzała: „Musisz być silna dla siebie i dla niego”. Ale jak być silną, kiedy wszystko wokół się wali?

Spotkałyśmy się jeszcze raz z Katarzyną. Obie byłyśmy ofiarami tego samego człowieka. Zamiast rywalizować czy nienawidzić się nawzajem, postanowiłyśmy wspierać się w tym trudnym czasie.

Rozwód był bolesny i długi. Andrzej próbował nas przekonywać do wybaczenia, obiecywał poprawę… Ale żadna z nas nie potrafiła już zaufać człowiekowi, który przez tyle lat żył w kłamstwie.

Dziś minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Nadal boli mnie myśl o zdradzie i straconych latach. Ale nauczyłam się żyć na nowo – dla siebie i dla syna. Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę poznać drugiego człowieka? Czy można jeszcze komuś zaufać?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania… Ale wiem jedno: nawet po największym upadku można się podnieść i zacząć od nowa.