Wyrzucona z własnego życia: „Nie jesteś matką, jesteś przekleństwem” – Mój upadek i walka o syna
– Wynoś się! – krzyknął Marcin, trzaskając drzwiami szafy. – To przez ciebie Michał jest chory! Ty go przeklęłaś!
Stałam w przedpokoju, z torbą w ręku, drżącymi palcami ściskając klamkę. Michał spał w swoim pokoju, jego cichy oddech był jedynym dźwiękiem, który nie bolał. Chciałam tam wejść, przytulić go, powiedzieć, że mama jest blisko, że wszystko będzie dobrze. Ale Marcin stał między mną a drzwiami do syna, z twarzą wykrzywioną gniewem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam.
– Marcin, proszę cię… – szepnęłam. – To nie moja wina. Michał potrzebuje nas obojga.
– On potrzebuje matki, która nie przynosi pecha! – wycedził przez zęby. – Idź do swojej matki, może ona cię jeszcze przyjmie.
Nie przyjęła. Mama zamknęła mi drzwi przed nosem, patrząc na mnie z mieszaniną litości i rozczarowania. – Zawsze byłaś problemem, Aniu. Zawsze. – Jej głos był zimny jak lód. – Nie chcę kłopotów w domu.
Noc spędziłam na klatce schodowej, skulona pod schodami, z torbą pod głową. Przez całą noc myślałam tylko o jednym: czy Michał się obudzi, czy będzie płakał za mną, czy Marcin da mu lekarstwa na czas. W głowie dudniły mi słowa: „Nie jesteś matką, jesteś przekleństwem”.
Następnego dnia poszłam do pracy – do sklepu spożywczego na rogu. Szefowa spojrzała na mnie z politowaniem. – Aniu, wyglądasz okropnie. Co się stało?
– Nic… – skłamałam. – Po prostu nie spałam.
Ale plotki rozchodziły się szybciej niż ja mogłam je powstrzymać. Sąsiadki szeptały za moimi plecami: „Wyrzucił ją, bo dziecko chore… Może rzeczywiście to jej wina?”
Każdego dnia czułam się coraz bardziej niewidzialna. Marcin nie odbierał telefonów. Kiedy próbowałam podejść pod blok, groził policją. Michała widywałam tylko przez okno – blady, z podkrążonymi oczami, machał mi czasem nieśmiało, kiedy Marcin nie patrzył.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do MOPS-u. Tam usłyszałam: – Proszę pani, jeśli nie ma pani stałego miejsca zamieszkania, nie możemy pomóc. Może schronisko dla kobiet?
Schronisko… Tam poznałam Magdę. Miała dwójkę dzieci, które odebrano jej po awanturze z mężem. – Walcz – powiedziała mi pierwszego wieczoru. – Oni wszyscy chcą, żebyśmy się poddały. Ale ty masz syna. On cię potrzebuje.
Zaczęłam szukać pomocy. Prawnik z fundacji powiedział: – Musi pani udowodnić, że jest pani dobrą matką. Że to nie pani wina.
Ale jak udowodnić coś, czego nie da się udowodnić? Michał miał astmę. Lekarze mówili, że to genetyczne, że to nie moja wina. Ale Marcin był przekonany, że to ja „przeklęłam” nasze dziecko, bo kiedyś, w złości, powiedziałam: „Nie chcę, żeby cierpiał tak jak ja”.
W sądzie Marcin był pewny siebie. – Ania jest niestabilna emocjonalnie – mówił. – Odkąd Michał zachorował, tylko płacze i krzyczy. To nie jest środowisko dla dziecka.
Sędzia patrzyła na mnie surowo. – Czy ma pani gdzie mieszkać?
– Pracuję, wynajmuję pokój…
– Czy jest ktoś z rodziny, kto może pani pomóc?
– Nie…
Czułam się naga, bezbronna. Każde pytanie wbijało mi się w serce jak szpilka. Ale nie poddałam się. Przynosiłam zaświadczenia od lekarzy, opinie z pracy, listy od koleżanek. Każdego dnia walczyłam o prawo do widzenia z Michałem.
Pierwsze spotkanie po miesiącach rozłąki… Michał rzucił mi się na szyję i płakał. – Mamo, zabierz mnie stąd…
Nie mogłam. Sąd przyznał mi tylko widzenia co drugi weekend. Ale to był początek. Z każdym spotkaniem Michał był coraz bardziej otwarty, coraz częściej się uśmiechał. Marcin zaczął się denerwować. Próbował ograniczać kontakty, wymyślał wymówki: „Michał jest chory, nie może dziś wyjść”.
Wtedy po raz pierwszy poczułam wściekłość. Nie na Marcina, nie na siebie – na system, który pozwalał mu decydować o wszystkim. Zaczęłam pisać listy do sądu, do kuratora, do mediów. Opisywałam swoją historię, błagałam o pomoc.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie dziennikarka z lokalnej gazety. – Pani Aniu, czy zgodzi się pani opowiedzieć swoją historię? Może ktoś się odezwie, może znajdzie się ktoś, kto pomoże.
Bałam się. Ale zgodziłam się. Artykuł wywołał burzę. Jedni pisali: „Dobrze jej tak, matka powinna być przy dziecku”. Inni: „To nie jej wina, system jest chory”.
Po kilku tygodniach dostałam telefon od kobiety z fundacji: – Mamy dla pani mieszkanie interwencyjne. Może pani zacząć od nowa.
Zaczęłam nowe życie. Michał coraz częściej nocował u mnie. Uczyliśmy się razem oddychać – dosłownie i w przenośni. Każdy dzień był walką: z urzędami, z opinią publiczną, z własnym poczuciem winy.
Marcin próbował jeszcze raz odebrać mi prawa rodzicielskie. Tym razem sąd stanął po mojej stronie. – Dziecko potrzebuje matki i ojca – powiedziała sędzia. – Ale przede wszystkim potrzebuje miłości i stabilizacji.
Dziś Michał jest już nastolatkiem. Astma nie zniknęła, ale nauczyliśmy się z nią żyć. Marcin odszedł w cień, pojawia się tylko od święta. Ja pracuję w szkole jako woźna, ale jestem szczęśliwa. Mam syna. Mam siebie.
Czasem patrzę w lustro i pytam: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym była silniejsza, szybciej bym odzyskała syna? A może to wszystko musiało się wydarzyć, żebym zrozumiała, ile jestem warta?
A wy? Czy kiedykolwiek czuliście się wyrzuceni z własnego życia? Co byście zrobili na moim miejscu?