„Nie jestem już dla was ciężarem”: Historia Marii, która wybrała samotność, by nie przeszkadzać rodzinie
– Może mama powinna już zamieszkać gdzie indziej? – szept córki przeszył ciszę jak nóż. Stałam za drzwiami kuchni, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, która nagle straciła smak. W jednej chwili wszystko, co znałam i kochałam, rozpadło się na kawałki. Przez chwilę miałam nadzieję, że się przesłyszałam, ale potem usłyszałam głos syna: – Anka, nie mów tak przy niej…
Nie weszłam do kuchni. Oparłam się o ścianę i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez tyle lat byłam dla nich wszystkim – gotowałam, prałam, opiekowałam się wnukami, kiedy tylko tego potrzebowali. A teraz… Teraz jestem ciężarem.
Wieczorem Anka przyszła do mojego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i zaczęła mówić o tym, jak bardzo mnie kochają, ale że „wszyscy mamy swoje życie” i „może byłoby mi lepiej w miejscu, gdzie ktoś się mną zajmie profesjonalnie”. Słuchałam jej słów i czułam, jak coś we mnie umiera. Próbowałam się uśmiechnąć, żeby nie widziała mojego bólu.
– Mamo, to nie tak… Po prostu czasem jest nam trudno. Ty też powinnaś mieć spokój – mówiła cicho.
Nie odpowiedziałam. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie te słowa: „ciężar”, „profesjonalna opieka”, „wszyscy mamy swoje życie”.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy do torby. Nie chciałam robić sceny. Zostawiłam im list:
„Kochani,
Nie chcę być dla was ciężarem. Wiem, że macie swoje życie i nie chcę wam przeszkadzać. Wybrałam dom opieki – tam może znajdę spokój i nie będę nikomu zawadzać.
Kocham was,
Mama”
Kiedy wychodziłam z domu, sąsiadka pani Zosia spojrzała na mnie z troską:
– Mario, dokąd idziesz z tą torbą?
– Do nowego domu – odpowiedziałam cicho.
W domu opieki przywitała mnie pielęgniarka, pani Renata. Uśmiechała się serdecznie, ale w jej oczach widziałam zmęczenie. Zaprowadziła mnie do pokoju – dwa łóżka, szafa, małe okno z widokiem na parking. Moja współlokatorka, pani Jadwiga, od razu zaczęła opowiadać o swoich dzieciach:
– Syn dzwoni raz w tygodniu. Córka przyjeżdża na święta. Ale wie pani co? Tu przynajmniej nikt nie patrzy na mnie jak na problem.
Przez pierwsze dni czułam się jak intruz we własnym życiu. Każdy dzień był taki sam: śniadanie o ósmej, potem gimnastyka, rozmowy o pogodzie i zdrowiu. Czasem ktoś płakał w nocy – wtedy wszyscy udawali, że nie słyszą.
Najbardziej bolały mnie weekendy. Wtedy inni dostawali odwiedziny – kwiaty, ciasta, uściski wnuków. Ja patrzyłam przez okno na parking i czekałam na znajomy samochód. Ale nikt nie przyjeżdżał.
Pewnego dnia przyszła do mnie pani Renata:
– Pani Mario, dzwoniła córka. Pytała, czy wszystko w porządku.
– Tak… wszystko dobrze – skłamałam.
Wieczorami rozmawiałam z Jadwigą o dawnych czasach. O tym, jak kiedyś rodzina była wszystkim. Jak dzieci spały w jednym łóżku z rodzicami podczas burzy, jak babcia piekła szarlotkę na niedzielę. Jadwiga westchnęła:
– Teraz jesteśmy tylko dodatkiem do ich życia.
Czasem myślę o tym, co by było, gdybym została w domu. Czy byłabym szczęśliwsza? Czy dzieci byłyby mniej zmęczone? Czy to ja zawiodłam jako matka?
Któregoś dnia dostałam list od wnuczki Oli:
„Babciu, tęsknię za Tobą. Mama mówi, że jesteś chora i musisz być w specjalnym miejscu. Ale ja chciałabym Cię odwiedzić.”
Łzy popłynęły mi po policzkach. Odpisałam jej drżącą ręką:
„Olu, babcia bardzo Cię kocha i zawsze będzie na Ciebie czekać.”
Minęły miesiące. Przyzwyczaiłam się do nowego rytmu życia. Nauczyłam się nie oczekiwać niczego od nikogo. Czasem tylko nocą wraca do mnie tamten szept za drzwiami kuchni.
Czy samotność to naprawdę najlepsze wyjście dla starszego człowieka? Czy godność musi oznaczać rezygnację z bliskości? Może to my wszyscy powinniśmy się zastanowić, zanim powiemy komuś: „Jesteś ciężarem”…