Oddałam wszystko dla moich dzieci, a dziś jestem dla nich nikim. Czy naprawdę na to zasłużyłam?

– Mamo, nie przesadzaj, przecież dzwoniłam w zeszłym tygodniu – głos Magdy, mojej najstarszej córki, rozbrzmiewa w słuchawce zniecierpliwieniem. Siedzę przy kuchennym stole, wpatrując się w kubek zimnej herbaty. W mieszkaniu panuje cisza, którą przerywa tylko tykanie zegara. – Wiem, kochanie, ale… – zaczynam nieśmiało, lecz ona już mnie nie słucha. – Muszę kończyć, dzieci płaczą. Pa!

Słyszę sygnał zakończonego połączenia i czuję, jakby ktoś zamknął przede mną drzwi. Znowu. Odkładam telefon i przez chwilę wpatruję się w swoje odbicie w oknie. Kiedyś byłam dla nich wszystkim. Dla Magdy, dla Pawła, dla Ani. Ich potrzeby były moimi priorytetami. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego im nie brakowało. Zrezygnowałam z własnych marzeń – nie skończyłam studiów, nie pojechałam do Paryża, nie kupiłam sobie nawet tej czerwonej sukienki, o której marzyłam. Wszystko dla nich.

Pamiętam, jak Magda miała ospę i przez tydzień spałam na podłodze obok jej łóżka, żeby nie była sama. Jak Paweł złamał rękę na boisku i całą noc czuwałam przy nim w szpitalu. Jak Ania płakała po pierwszym zawodzie miłosnym, a ja piekłam jej ulubione drożdżówki, żeby choć trochę ją pocieszyć. Byłam ich opoką, ich domem. A teraz? Teraz jestem tylko głosem w słuchawce, który przeszkadza w codziennym biegu.

W niedzielę próbowałam zaprosić ich wszystkich na obiad. – Mamo, nie damy rady, Paweł ma dyżur, Magda jedzie z dziećmi do teściów, a Ania… – tu Magda zawiesiła głos – Ania ma spotkanie z przyjaciółmi. Może innym razem? – Może – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że tego „innego razu” nie będzie jeszcze długo.

Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Zofia. – Pani Haniu, jak tam dzieci? – zapytała z troską. – Dobrze, bardzo zajęte – odpowiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał pogodnie. – A wnuki? – Dzieci Magdy rosną jak na drożdżach, ale widuję je rzadko. – Oj, proszę się nie martwić, młodzi teraz tacy zabiegani… – westchnęła pani Zofia. Ale jej słowa nie przyniosły mi ulgi. Przeciwnie – poczułam się jeszcze bardziej samotna.

Czasem myślę, że może to moja wina. Może za bardzo ich rozpieszczałam? Może powinnam była być bardziej stanowcza, mniej uległa? Ale przecież chciałam tylko, żeby byli szczęśliwi. Czy to naprawdę tak źle?

W poniedziałek rano zadzwonił Paweł. – Mamo, możesz mi przesłać przepis na ten twój sernik? Marta chce zrobić na święta. – Oczywiście, synku – odpowiedziałam z radością. Przez chwilę poczułam się potrzebna. Ale potem rozmowa zeszła na kredyty, raty, remonty. – Muszę lecieć, mamo. Dzięki za przepis! – I znowu zostałam sama.

Wieczorami włączam telewizor, żeby zagłuszyć ciszę. Przeglądam stare zdjęcia – dzieci w przedszkolu, na wakacjach nad morzem, pierwsze komunie, studniówki. Na każdym zdjęciu jestem gdzieś w tle, z uśmiechem, z dumą patrzę na swoje dzieci. Teraz patrzę na te zdjęcia i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd?

Czasem próbuję zająć myśli – idę na spacer do parku, spotykam się z panią Zofią na kawie. Ale to nie to samo. Brakuje mi ich głosów, ich śmiechu, nawet ich kłótni o pilot do telewizora. Brakuje mi sensu.

W środę wieczorem zadzwoniła Ania. – Mamo, przepraszam, że tak rzadko dzwonię. Mam tyle na głowie… – Wiem, kochanie. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że… że cię kocham. – Ja ciebie też, Aniu. Bardzo. – Muszę kończyć, mamo. Pa!

Znowu zostałam sama z ciszą. Znowu poczułam ten znajomy ból w sercu. Czy tak wygląda starość? Czy tak kończy się matczyna miłość?

Czasem mam ochotę zadzwonić do nich i wykrzyczeć: „A co ze mną? Czy ja już się nie liczę?!” Ale nie robię tego. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę, żeby dzwonili do mnie z poczucia obowiązku.

W czwartek rano zadzwoniła Magda. – Mamo, czy możesz odebrać dzieci z przedszkola? – Oczywiście! – odpowiedziałam bez wahania. Przez chwilę poczułam się potrzebna, ważna. Ale potem przyszła refleksja: czy jestem tylko darmową opiekunką? Czy jeszcze jestem ich matką?

Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam list do siebie sprzed lat:

„Haniu, pamiętaj, że masz prawo do własnego życia. Twoje dzieci są dorosłe, mają swoje sprawy. Nie bój się zadbać o siebie. Nie bój się być szczęśliwa bez nich.”

Schowałam list do szuflady. Może kiedyś będę gotowa go przeczytać.

Czasem myślę: może powinnam zacząć żyć dla siebie? Może powinnam zapisać się na kurs tańca, pojechać nad morze, kupić tę czerwoną sukienkę? Ale potem przychodzi wieczór i znowu czuję się pusta.

Czy naprawdę na to zasłużyłam? Czy każda matka musi przejść przez taką samotność? A może to ja powinnam coś zmienić? Co wy o tym myślicie?