Gościnność, która obróciła się przeciwko mnie: Jak musiałam wyrzucić własną córkę i zięcia z domu
— Mamo, musimy z Markiem u ciebie zamieszkać. Przynajmniej na jakiś czas. — Głos Agnieszki drżał, a ja już wiedziałam, że to nie jest zwykła prośba. W słuchawce słyszałam jej płacz i cichy szloch wnuczki, Zosi.
W tamtej chwili nie zastanawiałam się długo. Odkąd zostałam wdową, moje życie było przewidywalne i spokojne. Miałam swoje rytuały: poranna kawa przy oknie, ulubione książki, radio grające w tle i rozmowy z koleżankami. Nie narzekałam na samotność. Lubiłam mieć swój kąt, swoje zasady. Ale przecież jestem matką — jak mogłabym odmówić własnej córce?
— Oczywiście, przyjeżdżajcie — odpowiedziałam bez wahania.
Nie wiedziałam wtedy, że ta decyzja przewróci mój świat do góry nogami.
Już pierwszego dnia poczułam, że coś jest nie tak. Marek, mój zięć, ledwo się przywitał. Zosia biegała po mieszkaniu, zrzucając książki z półek. Agnieszka wyglądała na wyczerpaną i rozdrażnioną. Próbowałam ich ugościć najlepiej jak potrafiłam — ugotowałam rosół, upiekłam szarlotkę. Ale atmosfera była napięta.
Wieczorem usiedliśmy razem w kuchni.
— Mamo, Marek stracił pracę. Ja też mam tylko umowę zlecenie. Nie stać nas na wynajem mieszkania — wyznała Agnieszka, patrząc w blat stołu.
— To tylko na chwilę — dodał Marek chłodno.
Chciałam ich pocieszyć, ale czułam narastający niepokój. Mój dom był zawsze moją twierdzą, miejscem spokoju. Teraz miałam wrażenie, że ktoś mi go odbiera.
Z dnia na dzień sytuacja się pogarszała. Marek całymi dniami siedział przed komputerem w moim salonie, rozstawiając swoje rzeczy wszędzie. Agnieszka zamykała się w pokoju z Zosią i rozmawiała przez telefon. Kuchnia była ciągle zajęta, a ja czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego ranka weszłam do kuchni i zobaczyłam stertę brudnych naczyń. Zosia rozlała mleko na podłogę, a Agnieszka nawet nie próbowała tego posprzątać.
— Agnieszko, może byście trochę pomogli w domu? — zapytałam ostrożnie.
— Mamo, przecież mamy tyle na głowie! — wybuchła córka. — Ty nie rozumiesz, jak to jest stracić wszystko!
Poczułam ukłucie żalu. Przecież chciałam tylko pomóc.
Z czasem było coraz gorzej. Marek zaczął przynosić do domu piwo i zostawiał puszki na stole. Zosia krzyczała do późna w nocy. Agnieszka coraz częściej zamykała się w łazience i płakała. Ja chodziłam po mieszkaniu na palcach, żeby nikomu nie przeszkadzać.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę.
— To wszystko przez twoją matkę! — wrzeszczał Marek. — Czuję się tu jak obcy!
— A gdzie mamy iść?! — płakała Agnieszka.
Leżałam w łóżku i czułam się jak zbędny mebel we własnym domu. Przestałam zapraszać koleżanki, przestałam czytać książki. Nawet kawa nie smakowała już tak samo.
Któregoś dnia wróciłam ze sklepu i zobaczyłam, że ktoś przestawił moje ulubione fotele w salonie.
— Mamo, musieliśmy zrobić miejsce na komputer Marka — powiedziała Agnieszka bez cienia skruchy.
— Ale to jest mój dom! — wybuchłam pierwszy raz od miesięcy.
— Przesadzasz! Przecież to tylko meble! — odpowiedziała córka z irytacją.
Zaczęłyśmy się kłócić. Krzyczałyśmy na siebie jak obce kobiety. Marek zamknął się w pokoju z Zosią.
Po tej awanturze przez kilka dni panowała cisza. Czułam się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Bolała mnie głowa, serce waliło jak oszalałe. Zaczęłam myśleć o tym, co by powiedział mój świętej pamięci mąż. Czy pozwoliłby na to wszystko?
W końcu zebrałam się na odwagę.
— Agnieszko, musimy porozmawiać — powiedziałam pewnego wieczoru.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Marek nawet nie wyszedł z pokoju.
— Nie mogę już tak żyć — zaczęłam drżącym głosem. — Kocham cię i chcę wam pomóc, ale czuję się tu obco. To jest mój dom i muszę odzyskać swój spokój.
Agnieszka spuściła wzrok.
— Mamo… gdzie my pójdziemy?
— Znajdziemy jakieś rozwiązanie — odpowiedziałam łamiącym się głosem. — Pomogę wam finansowo na początek, ale musicie znaleźć coś swojego.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Widziałam łzy w oczach córki i czułam ból rozdzierający serce. Ale wiedziałam, że nie mam wyboru.
Wyprowadzili się po dwóch tygodniach. Pomogłam im znaleźć małe mieszkanie na obrzeżach Krakowa i dałam trochę oszczędności na start. Przez kilka dni po ich wyjeździe chodziłam po pustym mieszkaniu i płakałam jak dziecko.
Dziś znów piję kawę przy oknie i słucham radia. Czasem dzwoni do mnie Agnieszka — rozmowy są krótkie i pełne napięcia. Zosia przesyła mi rysunki pocztą.
Często zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy bycie matką oznacza poświęcenie siebie do końca? A może czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym?
Czy ktoś z was też musiał wybierać między własnym spokojem a rodziną?