Mąż odszedł do młodszej, a ja w końcu poczułam wolność. Ale kiedy zobaczyłam ich razem, wszystko we mnie pękło…
– To tylko koleżanka z pracy – powiedział zbyt szybko, zerkając na mnie przez ramię, jakby szukał potwierdzenia u tej dziewczyny. Stałam w progu restauracji, ściskając w dłoni telefon, który przed chwilą zadzwonił z numerem nieznajomego. Miałam odebrać zamówienie na wynos, a zamiast tego zobaczyłam mojego męża – mojego byłego męża – z dziewczyną, która mogłaby być jego córką.
Nie bolało mnie już to, że odszedł. Nie płakałam po nocach, nie szukałam winy w sobie. Ale kiedy zobaczyłam ich razem, poczułam coś innego – zapach perfum, których nie znałam, i zapach winy, której nikt nie chce się przyznać. To był ten moment, kiedy wszystko we mnie pękło. Nie dlatego, że miałam jeszcze złudzenia. Nie dlatego, że go kochałam. Ale dlatego, że zdrada ma swój zapach. I ten zapach zostaje na długo.
– Naprawdę? – zapytałam cicho, patrząc mu prosto w oczy. – Koleżanka z pracy?
Dziewczyna spuściła wzrok i zaczęła nerwowo przesuwać palcem po szklance z wodą. On próbował się uśmiechnąć, ale wyszło mu to żałośnie. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem – tak absurdalna była ta scena. Ale zamiast tego odwróciłam się na pięcie i wyszłam na ulicę.
Warszawa była tego dnia szara i zimna. Przechodnie mijali mnie obojętnie, jakby nikt nie widział mojej rozpaczy. Przez chwilę stałam na chodniku i próbowałam złapać oddech. Wtedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię: Michał.
Michała znałam jeszcze z czasów studiów na UW. Był wtedy moim najlepszym przyjacielem, choć nigdy nie pozwoliłam sobie myśleć o nim inaczej niż o koledze. Po studiach nasze drogi się rozeszły – on wyjechał do Krakowa, ja zostałam w Warszawie i wyszłam za mąż za Pawła. Przez lata wymienialiśmy tylko życzenia świąteczne na Facebooku.
– Cześć, Anka – usłyszałam jego głos w słuchawce. – Wiem, że to nagle, ale jestem w Warszawie służbowo. Może kawa?
Zgodziłam się bez wahania. Potrzebowałam rozmowy z kimś, kto nie będzie mnie oceniał ani pocieszał banałami. Spotkaliśmy się w małej kawiarni na Powiślu. Michał wyglądał prawie tak samo jak kiedyś – tylko trochę więcej siwych włosów na skroniach i głębsze zmarszczki wokół oczu.
– Co u ciebie? – zapytał delikatnie.
Nie wiedziałam od czego zacząć. Przez chwilę milczałam, patrząc na parującą filiżankę kawy.
– Paweł odszedł do młodszej – powiedziałam w końcu. – A ja… chyba w końcu poczułam wolność.
Michał uśmiechnął się smutno.
– To dobrze czy źle?
– Sama nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Rozmawialiśmy długo. O życiu, o rozczarowaniach, o tym, jak trudno jest być dorosłym i nie zwariować. Michał opowiedział mi o swoim rozwodzie sprzed dwóch lat i o tym, jak długo dochodził do siebie po zdradzie żony.
– Najgorsze jest to uczucie pustki – powiedział cicho. – Jakby ktoś wyrwał ci kawałek serca i zostawił dziurę.
Przytaknęłam. Wiedziałam dokładnie, o czym mówi.
Przez kolejne dni spotykaliśmy się codziennie po jego pracy. Chodziliśmy na spacery po Łazienkach, jedliśmy lody na Nowym Świecie, śmialiśmy się z głupich żartów jak za dawnych lat. Czułam się lekka i wolna – pierwszy raz od lat nie musiałam nikomu tłumaczyć się z tego, co robię i z kim spędzam czas.
Ale wolność miała swoją cenę. Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i czułam narastającą samotność. Dzieci były już dorosłe i mieszkały osobno – córka studiowała w Gdańsku, syn pracował w Poznaniu. Mama dzwoniła codziennie, pytając czy jem i czy nie jest mi smutno.
– Mamo, mam czterdzieści dwa lata – śmiałam się przez łzy do słuchawki. – Poradzę sobie.
Ale czy naprawdę sobie radziłam? Czasem miałam wrażenie, że stoję na krawędzi przepaści i wystarczy jeden krok, by runąć w dół.
Pewnego dnia Michał zaproponował wspólny wyjazd nad morze na weekend.
– Potrzebujesz zmiany otoczenia – powiedział stanowczo. – Zawsze marzyłaś o spacerach po plaży zimą.
Zgodziłam się bez namysłu. Wyruszyliśmy wcześnie rano jego starym volkswagenem. Po drodze śmialiśmy się jak dzieci i słuchaliśmy starych polskich przebojów z lat 90-tych.
W Sopocie morze było wzburzone i zimne. Spacerowaliśmy po pustej plaży, a wiatr targał mi włosy na wszystkie strony.
– Wiesz co jest najgorsze w zdradzie? – zapytałam nagle.
Michał spojrzał na mnie poważnie.
– To, że zaczynasz wątpić we wszystko – powiedziałam cicho. – W siebie, w ludzi… Nawet w to, czy kiedykolwiek byłaś naprawdę szczęśliwa.
Zatrzymał się i objął mnie ramieniem.
– Anka… Zasługujesz na szczęście. I nie musisz nikomu nic udowadniać.
Wtedy po raz pierwszy od miesięcy pozwoliłam sobie płakać przy kimś innym niż własny cień.
Po powrocie do Warszawy Paweł zadzwonił do mnie wieczorem.
– Anka… Musimy pogadać – zaczął niepewnie.
– O czym? – zapytałam chłodno.
– O nas… O dzieciach… O tym wszystkim…
Przez chwilę milczałam.
– Paweł… Już nie ma „nas”. Jestem wolna. I nie chcę wracać do tego, co było.
Rozłączyłam się bez żalu.
Dziś wiem jedno: zdrada boli tylko wtedy, gdy pozwalamy jej odebrać nam godność i poczucie własnej wartości. Ja odzyskałam siebie dzięki temu bólowi – choć droga była trudna i pełna samotnych wieczorów.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zacząć wszystko od nowa po czterdziestce? Czy wolność smakuje lepiej niż złudne poczucie bezpieczeństwa? Może wy też macie podobne doświadczenia… Jak poradziliście sobie ze zdradą i nowym początkiem?