Po rozwodzie obiecałam sobie, że już nigdy nie zaufam. Ale on po prostu słuchał…

— Naprawdę uważasz, że jeszcze kiedyś będziesz szczęśliwa? — zapytała mnie Magda, moja siostra, kiedy po raz kolejny odmówiłam wspólnego wyjścia. Siedziałyśmy w mojej kuchni, a ja patrzyłam przez okno na szare, listopadowe niebo. — Szczęście to luksus, na który mnie już nie stać — odpowiedziałam cicho, mieszając herbatę. Po rozwodzie czułam się jak pusta skorupa. Dwanaście lat czekania na męża, który zawsze miał coś ważniejszego do zrobienia niż rozmowa ze mną. Dwanaście lat łez w poduszkę i udawania przed córką, że wszystko jest w porządku.

Obiecałam sobie: nigdy więcej. Żadnych randek, flirtów, miłosnych uniesień. Zamiast tego codzienność – praca w bibliotece, zakupy w Biedronce, samotne spacery po parku. To był mój świat. I wtedy, pewnego popołudnia, usiadł obok mnie na ławce starszy mężczyzna. Miał siwe włosy i ciepłe oczy. — Lubi pani ptaki? — zapytał niespodziewanie. Uśmiechnęłam się z grzeczności i odwróciłam wzrok. Byłam pewna, że zaraz zacznie rozmowę o pogodzie albo polityce, a potem zaproponuje kawę. Ale on tylko siedział. W milczeniu.

Spotykaliśmy się tak przez kilka tygodni. Bez słów, bez oczekiwań. Czasem przynosił kawałek chleba dla wróbli, czasem tylko patrzył na drzewa. Zaczęłam czekać na te spotkania. Pewnego dnia odważyłam się zapytać: — Dlaczego pan tu przychodzi? — Bo tu pani jest — odpowiedział spokojnie. Poczułam, jak coś we mnie pęka.

Kiedy opowiedziałam o nim Magdzie, przewróciła oczami. — Matylda, przecież nawet nie wiesz, kim on jest! Może to jakiś dziwak? — Może — przyznałam. — Ale przynajmniej nie udaje, że mnie słucha.

Wkrótce zaczęliśmy rozmawiać. O wszystkim i o niczym. O tym, jak pachnie lipiec w dzieciństwie, o ulubionych książkach, o tym, jak boli samotność po śmierci żony. Jego żony. Miał na imię Stanisław i był wdowcem od pięciu lat. — Ludzie myślą, że starość to tylko czekanie na śmierć — powiedział kiedyś. — Ale ja myślę, że to czas na ostatnią szansę.

Moja córka Ola zauważyła zmianę we mnie niemal natychmiast. — Mamo, jesteś jakaś inna — powiedziała pewnego wieczoru. — Uśmiechasz się do siebie w lustrze.

Nie chciałam jej mówić o Staszku. Bałam się jej reakcji. Bałam się własnych uczuć. Przecież obiecałam sobie: nigdy więcej.

Ale życie nie pyta o nasze obietnice.

Pewnego dnia Staszek zaprosił mnie na kawę do swojej ulubionej cukierni na Pradze. Siedzieliśmy przy oknie, patrząc na ludzi spieszących się do tramwaju. — Matyldo, czy ty jeszcze potrafisz komuś zaufać? — zapytał nagle.

Zamilkłam. W głowie miałam głos byłego męża: „Jesteś za wrażliwa”, „Przesadzasz”, „Nie mam czasu na twoje problemy”.

— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Ale chciałabym spróbować.

Wróciłam do domu z bijącym sercem i łzami w oczach. Ola czekała na mnie w kuchni.

— Byłaś z nim? — zapytała bez ogródek.

— Tak — przyznałam po chwili ciszy.

— I co teraz? — Jej głos był pełen troski i… strachu?

— Nie wiem, Olu. Naprawdę nie wiem.

Następnego dnia zadzwoniła Magda.

— Matylda, mama jest w szpitalu! Zawał!

Wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie: karetka, szpitalny korytarz pachnący lizolem i strachem, lekarz z poważną miną.

Przy łóżku mamy siedziałyśmy we trzy: ja, Magda i Ola. Mama spojrzała na mnie słabym wzrokiem.

— Nie zmarnuj życia na samotność — wyszeptała ledwo słyszalnie.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne dni.

Staszek zadzwonił wieczorem.

— Chciałbym ci pomóc — powiedział cicho.

— Nie potrzebuję pomocy! — wybuchłam nagle całą złością i strachem, które tłumiłam przez lata.

— Wiem — odpowiedział spokojnie. — Ale może ja potrzebuję ciebie.

Zamilkłam. Po raz pierwszy ktoś przyznał się przede mną do słabości.

Mama wróciła do domu po dwóch tygodniach. Była słaba, ale uparcie powtarzała: „Życie jest krótkie”.

Ola coraz częściej patrzyła na mnie z niepokojem.

— Boję się, że znowu będziesz cierpieć — powiedziała pewnego wieczoru.

— Ja też się boję — przyznałam szczerze.

Ale zaczęłam spotykać się ze Staszkiem coraz częściej. Chodziliśmy razem do kina studyjnego, gotowaliśmy rosół według przepisu jego mamy, czytaliśmy sobie fragmenty książek na głos.

Wkrótce pojawiły się pierwsze konflikty: Magda uważała, że jestem nieodpowiedzialna; Ola była zazdrosna o mój czas; mama bała się o moje serce – dosłownie i w przenośni.

— Czy ty naprawdę myślisz o przyszłości? — pytała Magda z wyrzutem.

— A jeśli on cię zrani? — martwiła się Ola.

— Może lepiej być samemu niż znowu cierpieć? — powtarzała mama.

A ja? Ja po raz pierwszy od lat poczułam się żywa.

Któregoś dnia Staszek przyniósł mi bukiet polnych kwiatów i powiedział:

— Nie mogę ci obiecać szczęścia na zawsze. Ale mogę ci obiecać, że będę przy tobie słuchał – nawet wtedy, gdy będziesz milczeć.

Patrzyłam na niego długo i czułam, jak łzy spływają mi po policzkach – tym razem ze wzruszenia.

Dziś wiem jedno: życie nie daje gwarancji ani recepty na szczęście. Ale może warto czasem zaryzykować?

Czy można nauczyć się ufać drugi raz – nawet jeśli serce jest pełne blizn? Czy Wy też baliście się kiedyś otworzyć na nową miłość?