Bep, wybacz mi, że o Tobie zapomniałam. Historia o winie, rodzinnych konfliktach i próbie naprawy tego, co zostało.
— Marzena, czy Ty w ogóle wiesz, że Twoja babcia od trzech dni nic nie jadła? — głos Anieli, sąsiadki z klatki obok, przeszył mnie jak igła. Stałyśmy przy lodówkach w Biedronce, a ja ściskałam w dłoni karton mleka, który nagle stał się cięższy niż cała moja torba.
— Co? — wykrztusiłam, czując jak serce zaczyna walić mi w piersi. — Przecież… przecież by zadzwoniła…
Aniela spojrzała na mnie z wyrzutem. — Ona już nawet nie wie, gdzie ma telefon. Siedzi sama, patrzy w okno i czeka. Na Ciebie. Na kogokolwiek.
Wyszłam ze sklepu jak we śnie. Przez głowę przelatywały mi obrazy: babcia Bep siedząca przy kuchennym stole, jej dłonie drżące nad filiżanką herbaty, jej cichy głos: „Marzenko, nie zapomnij o mnie”. A ja? Zawsze w biegu. Praca w agencji reklamowej, wieczne nadgodziny, wieczne „nie mam czasu”. I jeszcze te kłótnie z bratem Krzyśkiem o to, kto ma się nią zająć. On twierdził, że skoro mieszkam bliżej, to mój obowiązek. Ja uważałam, że dzielimy się po równo — tylko że on zawsze miał wymówkę.
Wpadłam do mieszkania babci bez pukania. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i czegoś jeszcze — może samotności? Babcia siedziała przy oknie, patrzyła na szarą ulicę. Odwróciła się powoli.
— Marzenko… — Jej głos był cichy jak szept. — Myślałam, że już nie przyjdziesz.
Poczułam łzy pod powiekami. Uklękłam przy niej i objęłam ją mocno.
— Przepraszam, babciu. Przepraszam, że Cię zostawiłam.
Przez chwilę milczałyśmy. Potem zaczęłam krzątać się po kuchni. W lodówce tylko światło i słoik ogórków. Zrobiłam jej kanapkę z resztką chleba i masłem. Jadła powoli, jakby każdy kęs był świętem.
— Dobrze, że jesteś — powiedziała cicho.
Tego wieczoru zadzwoniłam do Krzyśka.
— Krzysiek, musimy pogadać. Babcia od trzech dni nic nie jadła! — wrzasnęłam do słuchawki.
— No to czemu do mnie dzwonisz? Przecież Ty jesteś bliżej! Ja mam robotę na budowie do późna!
— A ja co? Mam wszystko rzucić? To nasza babcia!
— Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo! — rzucił i rozłączył się.
Siedziałam na podłodze w kuchni babci i płakałam. Czułam się winna — za każdy dzień, kiedy wybrałam pracę zamiast niej; za każdą kłótnię z Krzyśkiem; za to, że pozwoliłam jej być samotną.
Następnego dnia poszłam do pracy jak automat. Szefowa rzuciła mi na biurko kolejne projekty.
— Marzena, deadline jest na jutro! — krzyknęła przez open space.
Patrzyłam na nią pustym wzrokiem. W głowie miałam tylko obraz babci jedzącej kanapkę z masłem.
Po południu wróciłam do babci. Przyniosłam zakupy, ugotowałam rosół. Siedziałyśmy razem przy stole.
— Wiesz, Marzenko… kiedyś myślałam, że rodzina to jest coś oczywistego — powiedziała babcia. — Ale teraz widzę, że trzeba o nią walczyć.
Zadzwonił telefon. Krzysiek.
— Słuchaj… może jutro przyjadę do babci? — powiedział cicho.
— Przyjedź. Ona na Ciebie czeka.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak łatwo jest zapomnieć o tych, którzy są najważniejsi. Jak łatwo zagubić się w codzienności i przestać widzieć drugiego człowieka.
Minęły tygodnie. Z Krzyśkiem zaczęliśmy się dogadywać — ustaliliśmy grafik odwiedzin u babci. Czasem się spieraliśmy, ale już nie tak jak kiedyś. Babcia powoli odzyskiwała siły. Często powtarzała: „Najważniejsze to być razem”.
Ale ja wciąż noszę w sobie tamto uczucie winy. Czy można naprawić coś, co się zaniedbało przez lata? Czy wystarczy kilka dobrych uczynków, by zagłuszyć sumienie?
Czasem patrzę na babcię i myślę: ile jeszcze mamy czasu? Czy zdążę jej pokazać, jak bardzo ją kocham?
A Wy? Czy potraficie wybaczyć sobie własne błędy zanim będzie za późno?