Zdrada babci: Jak po latach opieki zostałam z niczym
— Nie wierzę, że to zrobiłaś, babciu! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w jej małym salonie pachnącym lawendą i starymi książkami. Babcia spojrzała na mnie spod okularów, jej dłonie drżały lekko na kolanach.
— Marto, nie wszystko jest takie proste, jak ci się wydaje — odpowiedziała cicho, a ja poczułam, jak wzbiera we mnie gniew. Przez ostatnie siedem lat to ja byłam tą, która przychodziła codziennie po pracy, robiła zakupy, gotowała jej ulubiony rosół i podawała leki. To ja zrezygnowałam z wyjazdu do Warszawy na studia, żeby być bliżej niej, kiedy dziadek zmarł. Moja mama mieszkała w Niemczech, a wujek Andrzej pojawiał się tylko na święta.
A teraz? Teraz dowiedziałam się, że cały dom i oszczędności babcia zapisała właśnie jemu. Wujkowi Andrzejowi! Temu samemu, który przez lata nie potrafił nawet zadzwonić na jej urodziny.
Pamiętam dzień odczytania testamentu. Siedzieliśmy w kancelarii notarialnej: ja, mama przez Skype’a i Andrzej z żoną. Notariusz czytał powoli, a każde kolejne zdanie wbijało mnie w fotel. „Cały majątek przekazuję mojemu synowi Andrzejowi…”. Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Mama milczała, Andrzej uśmiechał się pod nosem.
Po wszystkim wybiegłam na ulicę. Deszcz lał jak z cebra, ale nie obchodziło mnie to. Szłam przed siebie, próbując zrozumieć dlaczego. Dlaczego po tylu latach poświęceń zostałam z niczym? Przecież byłam jej najbliższa!
Wróciłam do babci tego samego wieczoru. Siedziała w fotelu, patrząc przez okno na mokrą ulicę. Usiadłam naprzeciwko niej i zapytałam:
— Dlaczego? Co zrobiłam nie tak?
Babcia długo milczała. W końcu westchnęła ciężko.
— Marto… Ty masz jeszcze całe życie przed sobą. Nie chciałam cię przywiązywać do tego domu. Andrzej… on zawsze był słabszy, pogubił się w życiu. Chciałam mu pomóc.
— Ale ja tu byłam! — przerwałam jej drżącym głosem. — To ja cię karmiłam, myłam, rozmawiałam z tobą każdej nocy, kiedy płakałaś po dziadku!
— Wiem… i jestem ci za to wdzięczna — powiedziała cicho. — Ale nie chciałam cię skrzywdzić.
Nie potrafiłam tego zrozumieć. Przez kolejne tygodnie chodziłam jak cień. W pracy nie mogłam się skupić, znajomi pytali co się dzieje, ale nie umiałam im odpowiedzieć bez łez w oczach. Czułam się oszukana przez własną rodzinę.
Mama próbowała mnie pocieszać przez telefon:
— Marto, wiem że boli… Ale może babcia naprawdę myślała, że robi dobrze? Może chciała cię uwolnić?
Nie chciałam tego słuchać. Czułam tylko pustkę i żal.
Wkrótce zaczęły się rodzinne kłótnie. Andrzej zadzwonił do mnie pewnego wieczoru:
— Słuchaj, wiem że jesteś zła… Ale to decyzja mamy. Może powinnaś wyjechać do tej Warszawy? Zostawić to wszystko?
— Łatwo ci mówić! — wybuchłam. — Ty nawet nie wiesz, co tu się działo przez te wszystkie lata!
Zaczął się okres wzajemnych pretensji i cichych dni. Babcia coraz częściej chorowała, a ja… mimo wszystko dalej przychodziłam jej pomagać. Nie umiałam inaczej. Ale za każdym razem czułam ukłucie żalu.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka babci, pani Zofia.
— Marto, twoja babcia bardzo cię kocha — powiedziała cicho. — Ale ona zawsze bała się samotności… Myślę, że chciała mieć pewność, że Andrzej będzie przychodził chociaż po dom.
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę wszystko można przeliczyć na pieniądze i majątek? Czy moja opieka była tylko inwestycją w przyszłość?
Minęły miesiące. Babcia zmarła jesienią. Pogrzeb był skromny, przyszło niewiele osób. Stałam nad jej grobem i czułam mieszankę smutku i ulgi. Ostatni raz dotknęłam zimnego kamienia nagrobnego i wyszeptałam:
— Babciu… mam nadzieję, że tam gdzie jesteś już nie musisz wybierać między nami.
Po pogrzebie Andrzej sprzedał dom i wyjechał za granicę. Ja zostałam w naszym miasteczku — bez babci, bez domu rodzinnego, ale z poczuciem, że zrobiłam wszystko co mogłam.
Czasem pytam siebie: czy warto było poświęcać tyle lat dla kogoś, kto ostatecznie wybrał kogoś innego? Czy rodzina zawsze oznacza lojalność i wdzięczność? Może czasem trzeba nauczyć się odpuszczać… Co wy o tym myślicie?