Córka poprosiła, żebym nie mówiła nikomu, że mieszkam u niej. Poczułam się jak intruz we własnej rodzinie

— Mamo, tylko proszę cię… nie mów nikomu, że mieszkasz u mnie.

Stałam w korytarzu z siatką ziemniaków w ręku. Właśnie wróciłyśmy z Biedronki, zmęczone, ale zadowolone, że udało się upolować promocję na kawę i ser żółty. Była sobota, późny wieczór, w bloku cicho, tylko zza ściany słychać było telewizor sąsiadki. Spojrzałam na Agnieszkę — moją jedyną córkę, moje dziecko, które kiedyś tuliłam do snu i śpiewałam kołysanki. Teraz patrzyła na mnie poważnie, z cieniem niepokoju w oczach.

— Dlaczego? — zapytałam cicho, czując jak serce ściska mi się w piersi.

Agnieszka spuściła wzrok. — Po prostu… Wiesz, jak ludzie gadają. Koleżanki z pracy, sąsiedzi… Nie chcę, żeby ktoś myślał, że nie radzę sobie sama. Że muszę mieszkać z mamą.

Poczułam się, jakby ktoś jednym zdaniem zdmuchnął całą moją godność. Jak intruz, jak nieproszony gość. Przez chwilę miałam ochotę rzucić siatką o podłogę i wybiec na klatkę schodową, ale tylko zacisnęłam palce na uchwycie.

— Przecież to tylko na chwilę — szepnęłam. — Dopóki nie znajdę czegoś swojego.

— Wiem, mamo. Ale proszę cię…

Weszłam do kuchni i zaczęłam rozpakowywać zakupy. Każdy ziemniak wydawał się cięższy niż zwykle. W głowie dudniły mi słowa córki. Przypomniałam sobie, jak jeszcze kilka miesięcy temu siedziałam w swoim mieszkaniu na Pradze. Było skromnie, ale własny kąt. Po śmierci męża wszystko zaczęło się sypać — czynsz podniesiony, emerytura ledwo starczała na leki i rachunki. Kiedy właściciel wypowiedział mi umowę, nie miałam wyjścia. Zadzwoniłam do Agnieszki. Przyjechała po mnie od razu, bez słowa wyrzutu. Myślałam, że będziemy razem, jak dawniej.

Ale życie pod jednym dachem okazało się trudniejsze, niż przypuszczałam. Agnieszka pracowała do późna, wracała zmęczona, czasem rozdrażniona. Jej syn, mój wnuk Kuba, miał swoje sprawy — komputer, koledzy, treningi piłki nożnej. Ja starałam się być niewidzialna: gotowałam obiady, sprzątałam, prasowałam ich rzeczy. Ale coraz częściej czułam się jak służąca, nie jak matka czy babcia.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Agnieszki przez telefon:

— Tak, mama mieszka… Ale to tylko tymczasowo. Wiesz, jak jest. — Jej głos był cichy, niemal przepraszający.

Zamknęłam się wtedy w łazience i długo płakałam. Przypomniały mi się czasy, gdy Agnieszka była mała i to ona potrzebowała mnie do wszystkiego. Teraz role się odwróciły. Czy naprawdę stałam się ciężarem?

Następnego dnia przy śniadaniu próbowałam zagaić rozmowę:

— Agnieszko, może powinnam poszukać jakiegoś pokoju do wynajęcia? Nie chcę wam przeszkadzać…

Córka spojrzała na mnie z wyrzutem:

— Mamo, nie przesadzasz? Przecież mówiłam, że możesz tu być. Po prostu… nie rozpowiadaj o tym wszystkim. Ludzie są zawistni.

— Ale to twoje mieszkanie. Nie chcę, żebyś się wstydziła…

— Nie wstydzę się! Po prostu… — urwała i wyszła do pracy.

Zostałam sama z kubkiem zimnej herbaty. Przez okno patrzyłam na dzieci bawiące się na podwórku. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo w małej wsi pod Radomiem. Tam nikt nie wstydził się rodziny. Babcia mieszkała z nami do końca swoich dni i nikt nie robił z tego problemu. Dlaczego teraz jest inaczej?

Wieczorem Kuba wrócił z treningu. Zostawił plecak w przedpokoju i rzucił się na kanapę.

— Babciu, zrobiłaś naleśniki? — zapytał z nadzieją.

— Oczywiście — uśmiechnęłam się blado.

Przyniosłam mu talerz i usiadłam obok. Kuba jadł łapczywie, nawet nie patrząc na mnie. Zapytałam go cicho:

— Kuba, nie przeszkadza ci, że tu mieszkam?

Wzruszył ramionami:

— Nie. Fajnie, że jesteś. Mama mówi, że pomagasz.

Łzy napłynęły mi do oczu. Przynajmniej on mnie nie odrzucał.

Minęły tygodnie. Szukałam ogłoszeń o wynajmie pokoju, ale ceny były zaporowe. Emerytura nie wystarczała nawet na najtańszy pokój w Warszawie. Czułam się coraz bardziej bezradna. W domu atmosfera gęstniała. Agnieszka była coraz bardziej nerwowa, unikała rozmów. Pewnego dnia wróciła z pracy i rzuciła torebką o fotel.

— Mamo, mówiłam ci, żebyś nie rozmawiała z sąsiadką o naszym życiu! — wybuchła.

— Ale ona tylko zapytała, czy długo zostanę…

— I co jej powiedziałaś?

— Że jeszcze nie wiem…

Agnieszka westchnęła ciężko.

— Mamo, ja naprawdę nie chcę plotek. Ludzie zaraz będą gadać, że coś mi się w życiu nie udało…

Patrzyłam na nią bezradnie. Czy naprawdę tak bardzo się mnie wstydzi?

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając odgłosów miasta za oknem. Myślałam o tym, jak bardzo zmieniły się czasy. Kiedyś rodzina była wszystkim. Teraz liczy się tylko pozory, opinia innych. Czy naprawdę jestem problemem?

Kilka dni później zadzwoniła do mnie moja siostra, Zofia.

— Haniu, jak ci tam u Agnieszki?

Zawahałam się.

— Dobrze… Pomagam trochę w domu.

— A ona cię docenia? — zapytała podejrzliwie.

Zamilkłam. Nie chciałam narzekać. Ale w głowie kłębiły mi się myśli: czy to ja jestem winna? Może za bardzo się narzucam? Może powinnam była zostać sama, nawet jeśli miałabym jeść chleb z masłem i pić herbatę bez cukru?

W niedzielę przyszła do nas sąsiadka z dołu, pani Teresa.

— Pani Haniu, jak dobrze panią widzieć! — uśmiechnęła się szeroko. — Agnieszka ma szczęście, że ma taką mamę.

Agnieszka skrzywiła się lekko i szybko zmieniła temat.

Po jej wyjściu usiadłyśmy w kuchni. Córka była blada i spięta.

— Mamo… Ja wiem, że to dla ciebie trudne. Ale ja też mam swoje życie. Chcę być samodzielna. Ludzie już pytają, czy coś się stało…

— A stało się? — zapytałam cicho.

— Nie wiem… Może po prostu za dużo razem?

Wtedy zrozumiałam, że nigdy już nie będziemy rodziną taką jak dawniej. Że jestem tu tylko gościem — nawet jeśli to dom mojej córki.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na światła miasta. Zastanawiam się, czy to ja jestem staroświecka, czy świat tak bardzo się zmienił? Czy naprawdę rodzina musi się siebie wstydzić? Może to ja powinnam odejść — ale dokąd miałabym pójść?

Czy ktoś z was też czuł się kiedyś intruzem we własnej rodzinie? Jak poradzić sobie z takim bólem?