Kasza na kolację i cisza za drzwiami: Opowieść o rodzinie z warszawskiego blokowiska
Słyszę, jak klucz przekręca się w zamku. Drzwi do mieszkania obok skrzypią, a potem zapada znajome, ciężkie milczenie. Znowu wrócili. Piotr i jego żona, Marta. Przez cienką ścianę czuć zapach pizzy, może sushi – nie wiem, bo nigdy nie miałam okazji spróbować. W moim garnku bulgocze kasza jaglana, którą gotuję już czwarty wieczór z rzędu. Mama siedzi przy stole i patrzy w okno, jakby tam miała znaleźć odpowiedzi na wszystkie nasze pytania.
– Jozefina, podaj sól – mówi cicho, nie odrywając wzroku od szarego nieba.
Podaję jej solniczkę, choć wiem, że kasza i tak będzie mdła. Wiem też, że nie powinnam się skarżyć – przecież mamy dach nad głową, mamy siebie. Ale kiedy słyszę śmiech zza ściany, kiedy widzę przez szparę w drzwiach reklamówki z logo ekskluzywnych restauracji, coś we mnie pęka.
– Mamo, dlaczego oni nigdy nas nie zaproszą? – pytam, choć wiem, że to pytanie boli ją bardziej niż mnie.
Mama wzdycha ciężko.
– Może się wstydzą… Może myślą, że nie chcemy…
Ale ja wiem, że to nieprawda. Piotr był kiedyś inny. Kiedy jeszcze tata żył, dzieliliśmy się wszystkim – nawet ostatnim kawałkiem chleba. Teraz Piotr pracuje w banku, Marta jest prawniczką. Mają pieniądze, mają samochód i nowe meble. My mamy kaszę i wspomnienia.
Wieczorem słyszę stukanie do drzwi. Serce mi przyspiesza – może tym razem… Ale to tylko sąsiadka z dołu prosi o pożyczenie cukru. Oddaję jej ostatnią łyżkę.
Nocą nie mogę spać. Przewracam się z boku na bok i myślę o tym, jak bardzo się zmieniliśmy. Kiedyś Piotr przynosił mi czekoladę z pierwszej wypłaty. Teraz nawet nie patrzy mi w oczy na klatce schodowej.
Następnego dnia spotykam Martę na schodach.
– Dzień dobry – mówię cicho.
Odpowiada mi chłodne „dzień dobry”, po czym szybko znika za drzwiami. Słyszę, jak rozmawia przez telefon:
– Tak, zamówimy sushi na kolację… Nie, nie musimy nikogo zapraszać…
Wracam do mieszkania i czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Mama zauważa moją minę.
– Jozefina, nie płacz. Oni mają swoje życie.
Ale ja nie chcę takiego życia – pełnego ciszy za drzwiami i zapachu obcych potraw. Chcę rodziny, jaką mieliśmy kiedyś.
W weekend przychodzi babcia. Przynosi słoik ogórków i kawałek domowego chleba.
– Dzieci moje, co się z wami stało? – pyta smutno.
Mama wzrusza ramionami.
– Piotr jest zajęty… Marta też…
Babcia kiwa głową.
– Pieniądze to nie wszystko – mówi cicho. – Ale czasem ludzie o tym zapominają.
Wieczorem próbuję porozmawiać z Piotrem. Czekam na klatce schodowej, aż wróci z pracy.
– Piotrze…
Patrzy na mnie zaskoczony.
– Co jest?
– Może byście przyszli do nas na kolację? Nie mamy nic specjalnego… ale…
Przerywa mi gestem ręki.
– Jozefina, my naprawdę nie mamy czasu. Marta pracuje do późna, ja też… Poza tym…
Nie kończy zdania. W jego oczach widzę zmęczenie i coś jeszcze – może wstyd?
Wracam do domu ze ściśniętym gardłem. Mama patrzy na mnie pytająco, ale tylko kręcę głową.
Kolejne dni mijają podobnie. Kasza na kolację, cisza za drzwiami. Czasem słyszę ich śmiech albo muzykę. Czasem widzę przez okno ich samochód odjeżdżający na weekend do spa.
Zaczynam się zastanawiać: czy to ja jestem winna? Czy może my jesteśmy zbyt dumni, by poprosić o pomoc? A może to oni boją się naszej biedy bardziej niż my sami?
Pewnego wieczoru mama mówi:
– Jozefina, życie to nie wyścig. Każdy ma swoją drogę.
Ale ja nie chcę drogi pełnej samotności i zazdrości. Chcę rodziny, która siada razem przy stole – nawet jeśli na stole jest tylko kasza.
Piszę ten list do was wszystkich: czy naprawdę pieniądze muszą nas dzielić? Czy można być szczęśliwym wśród luksusu, jeśli za ścianą ktoś płacze z głodu?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy warto było dorosnąć w świecie, gdzie kasza smakuje goryczą samotności? Czy wy też czujecie ten ból ciszy za drzwiami?