Portfel mojego męża – moja klatka. Czy można odzyskać siebie w małżeństwie pełnym kontroli?
– Marta, gdzie są paragony z wczoraj? – głos Adama przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po herbacie, kiedy usłyszałam ten ton – zimny, nieznoszący sprzeciwu. – Włożyłam do szuflady, jak zawsze – odpowiedziałam cicho, nie odwracając się. Wiedziałam, że zaraz zacznie się przesłuchanie.
Adam podszedł bliżej, stukając palcami o blat. – Znowu wydałaś za dużo na zakupy. Ile razy mam ci powtarzać, że nie jesteśmy milionerami? – Jego twarz była napięta, oczy zwęziły się w podejrzliwym grymasie.
Chciałam odpowiedzieć, że to tylko chleb, mleko i owoce dla dzieci, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego poczułam znajome ukłucie w żołądku – strach, który towarzyszył mi od lat.
Mam na imię Marta. Mam trzydzieści dziewięć lat i od szesnastu lat jestem żoną Adama. Kiedyś byłam pełna marzeń – chciałam zostać nauczycielką, pisać wiersze, podróżować po Polsce. Ale życie potoczyło się inaczej. Adam był przystojny, ambitny, miał stabilną pracę w urzędzie miasta. Szybko się zakochaliśmy, a jeszcze szybciej pobraliśmy. Wydawało mi się, że to początek pięknej historii.
Pierwsze lata były dobre. Adam był czuły, troskliwy, śmialiśmy się z byle czego. Potem pojawiły się dzieci – Ola i Michał. Wtedy zaczęło się zmieniać. Adam coraz częściej mówił o pieniądzach, o tym, że musimy oszczędzać, że nie stać nas na fanaberie. Najpierw prosił, żebym pokazywała mu paragony z zakupów. Potem sam zaczął robić przelewy na moje konto – dokładnie tyle, ile uznał za stosowne na jedzenie i środki czystości. Resztę pieniędzy trzymał na swoim koncie.
Zrezygnowałam z pracy po narodzinach Oli. Adam przekonywał mnie, że dzieci potrzebują matki w domu. „Po co ci ta szkoła? Przecież ja zarabiam wystarczająco” – powtarzał. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to troska. Dziś wiem, że to była pierwsza cegła w murze, który mnie od niego oddzielił.
Z czasem Adam stał się coraz bardziej kontrolujący. Każdy wydatek musiał być uzasadniony. Jeśli kupiłam sobie nową bluzkę, musiałam tłumaczyć się jak dziecko. „Po co ci to? Masz już dwie” – mówił z irytacją. Przestałam kupować cokolwiek dla siebie. Nawet fryzjer stał się luksusem.
Najgorsze były święta i rodzinne spotkania. Adam potrafił przy wszystkich rzucić: „Marta znowu wydała za dużo na prezenty” albo „Nie wiem, po co jej tyle kosmetyków”. Moja mama patrzyła na mnie z troską, ale nigdy nie zapytała wprost. Może nie chciała wiedzieć? Może bała się prawdy?
Z czasem zaczęłam się wycofywać. Przestałam spotykać się z koleżankami – nie miałam za co pójść na kawę czy do kina. Adam nie lubił moich znajomych. „One cię tylko buntują” – mówił. Czułam się coraz bardziej samotna.
Dzieci rosły i zaczęły zadawać pytania. „Mamo, dlaczego tata zawsze krzyczy?”, „Czemu nie masz nowych butów?”. Nie umiałam im odpowiedzieć. Bałam się, że jeśli powiem za dużo, Adam się dowie i będzie jeszcze gorzej.
Najgorsza była świadomość, że nie mam dokąd pójść. Mama mieszka w małym mieszkaniu na drugim końcu miasta, ojciec zmarł kilka lat temu. Siostra wyjechała do Niemiec i rzadko się odzywa. Przyjaciółki? Zostały tylko na Facebooku.
Czasem wieczorami siadałam w łazience i płakałam po cichu, żeby dzieci nie słyszały. Marzyłam o tym, żeby uciec – gdziekolwiek, byle dalej od Adama i jego portfela.
Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły zapłakana. „Mamo, koleżanki śmiały się ze mnie, że mam stare buty” – powiedziała przez łzy. Serce mi pękło. Poszłam do Adama i poprosiłam o pieniądze na nowe buty dla córki.
– Przecież ma jeszcze te z zeszłego roku – odpowiedział beznamiętnie.
– Są za małe! – krzyknęłam pierwszy raz od lat.
Adam spojrzał na mnie z pogardą.
– Jak ci się nie podoba, to sama sobie zarób.
Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez całą noc nie mogłam spać. Rano zadzwoniłam do starej znajomej ze studiów, Magdy.
– Magda… potrzebuję pracy. Cokolwiek – powiedziałam drżącym głosem.
– Marta! Oczywiście! W naszej szkole szukają pomocy nauczyciela…
Zaczęłam pracować po cichu, najpierw na pół etatu. Adam był wściekły.
– Po co ci to? Nie dasz rady pogodzić pracy i domu! – krzyczał.
Ale ja już wiedziałam: jeśli nie spróbuję teraz, nigdy nie odzyskam siebie.
Każdy dzień był walką – z Adamem, z własnym strachem, z poczuciem winy wobec dzieci. Ale praca dawała mi coś więcej niż pieniądze – dawała mi poczucie wartości.
Któregoś wieczoru Ola podeszła do mnie i powiedziała:
– Mamo, jesteś dzielna.
Te słowa były dla mnie jak światło w tunelu.
Nie wiem jeszcze, czy znajdę w sobie siłę, żeby odejść od Adama na dobre. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu decydować o moim życiu tylko dlatego, że trzyma portfel.
Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a własną wolnością? Czy można odzyskać siebie bez rozbijania wszystkiego wokół? Może ktoś z was zna odpowiedź…