Pod jednym dachem z teściową: Czy miłość przetrwa rodzinne wojny?
— Iwona, czy naprawdę musisz tak głośno trzaskać tymi garnkami? — głos pani Anny przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i poczułam, jak moje serce znowu przyspiesza.
— Przepraszam, nie chciałam… — zaczęłam cicho, ale ona już odwracała się na pięcie, zostawiając za sobą zapach perfum i chłód, który wypełniał cały dom.
To był trzeci rok mojego życia pod jednym dachem z Damianem i jego matką. Trzy lata, które miały być początkiem naszej wspólnej drogi, a stały się niekończącą się próbą sił. Kiedy Damian zaproponował, żebyśmy zamieszkali z jego mamą, tłumaczył, że to tylko na chwilę, że ona jest samotna po śmierci ojca i potrzebuje wsparcia. Wierzyłam mu. Chciałam być dobrą żoną, dobrą synową. Ale od pierwszego dnia czułam się jak intruz.
— Damian, nie mogę tak dłużej — powiedziałam mu wieczorem, kiedy siedzieliśmy w naszym małym pokoju, jedynym miejscu, gdzie mogłam oddychać swobodnie. — Twoja mama… ona mnie nie akceptuje. Cokolwiek zrobię, jest źle.
Damian westchnął ciężko, nie patrząc mi w oczy. — Wiem, Iwona. Ale ona jest po prostu… trudna. Musimy być cierpliwi.
— To nie chodzi o cierpliwość! — podniosłam głos, a łzy napłynęły mi do oczu. — Ona mnie nie szanuje. Traktuje mnie jak służącą. Nawet nie pyta, jak się czuję. Wszystko jest zawsze po jej myśli.
Damian milczał. Wiedziałam, że jest rozdarty. Kochał mnie, ale był też jedynym dzieckiem swojej matki. Czułam się coraz bardziej samotna w tym domu, gdzie nawet ściany zdawały się szeptać: „Nie jesteś tu mile widziana”.
Pani Anna miała swoje rytuały: poranna kawa o szóstej, śniadanie punktualnie o siódmej, obiad o trzynastej. Każde odstępstwo od jej planu kończyło się cichym niezadowoleniem lub jawną krytyką. Kiedy raz zaproponowałam, że ugotuję coś innego niż schabowe z ziemniakami, spojrzała na mnie z pogardą.
— U nas w domu zawsze się jadło po polsku. Nie będę jeść żadnych twoich wynalazków — powiedziała szorstko.
Czułam się jak dziecko, które nie potrafi sprostać oczekiwaniom dorosłych. Nawet kiedy sprzątałam cały dom, zawsze znalazła coś do poprawki: „Tu kurz”, „Tam smuga na lustrze”, „Kto tak myje podłogę?”.
Najgorsze były jednak święta. Wszyscy krewni Damiana przyjeżdżali do nas, a pani Anna stawała się królową stołu. Ja byłam tylko dodatkiem — tą, która podaje talerze i sprząta po wszystkich. Kiedyś usłyszałam, jak mówi do swojej siostry:
— Damian mógłby znaleźć sobie lepszą żonę. Taka cicha, bez charakteru.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam rozmawiać z Damianem, ale zawsze kończyło się na tym samym:
— To moja mama, musimy ją zrozumieć.
Ale kto rozumiał mnie? Kto widział moje łzy w poduszkę każdej nocy? Kto słyszał moje ciche modlitwy o odrobinę ciepła?
Pewnego dnia, kiedy wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle, usłyszałam rozmowę w kuchni. Pani Anna rozmawiała przez telefon:
— Ona tu nie pasuje. Damian byłby szczęśliwszy sam albo z kimś innym. Ja jej nie chcę pod swoim dachem.
Stałam w przedpokoju, z kluczami w dłoni, i poczułam, jak coś we mnie pęka. Tego wieczoru nie powiedziałam Damianowi ani słowa. Położyłam się spać z ciężarem w sercu.
Następnego dnia zebrałam się na odwagę.
— Musimy porozmawiać — powiedziałam do pani Anny podczas śniadania.
Spojrzała na mnie chłodno. — O czym niby?
— O nas. O tym, że nie czuję się tu mile widziana. Chciałam być częścią tej rodziny, ale pani mi na to nie pozwala.
Przez chwilę milczała, a potem wzruszyła ramionami.
— To mój dom. Ja tu rządzę.
— Ale ja też tu mieszkam. I kocham pani syna.
— To nie wystarczy — odpowiedziała twardo.
Wyszłam z kuchni z poczuciem klęski. Damian próbował mnie pocieszać, ale wiedziałam, że to nic nie zmieni.
Minęły tygodnie. Każdy dzień był coraz trudniejszy. Zaczęłam unikać domu, zostawałam dłużej w pracy, spotykałam się z koleżankami tylko po to, by nie wracać do tej dusznej atmosfery.
Aż pewnego wieczoru Damian wrócił późno i usiadł obok mnie na łóżku.
— Iwona… Może powinniśmy wynająć coś swojego? Widzę, jak cierpisz. Nie chcę cię stracić.
Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Czy to znaczyło koniec rodziny? Czy pani Anna poradzi sobie sama? Czy Damian nie będzie miał do mnie żalu?
Spakowaliśmy się w ciągu tygodnia. Pani Anna nie powiedziała ani słowa na pożegnanie. Stała w oknie, patrząc na nas z góry.
Dziś mieszkamy sami. Jest cisza, jest spokój — ale czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy można zbudować szczęście na czyimś smutku? Czy naprawdę musiałam wybierać między miłością a własnym spokojem?
Czy wy też kiedyś musieliście podjąć tak trudną decyzję? Jak poradziliście sobie z rodziną, która nie chciała was zaakceptować?