„Nie mój syn, więc po co miałbym się poświęcać?” – Moja walka o miłość w rodzinie, która mnie odrzuciła
– Nie mój syn, więc po co miałbym się poświęcać? – te słowa rozbrzmiewały w mojej głowie jak echo, które nie chciało ucichnąć. Stałem w kuchni, trzymając w ręku kubek z herbatą, a przez okno patrzyłem na szare, listopadowe niebo nad Łodzią. Mama stała naprzeciwko mnie, z oczami pełnymi łez, a ojczym – Andrzej – nawet nie próbował ukryć swojej obojętności.
– Andrzej, proszę cię… – zaczęła mama cicho, ale on tylko wzruszył ramionami.
– Nie będę płacił za jego korepetycje. Niech jego ojciec się tym zajmie, jeśli mu tak zależy.
Miałem wtedy szesnaście lat i czułem się jak powietrze. Ojciec odszedł, kiedy miałem pięć lat. Od tamtej pory mama próbowała ułożyć sobie życie na nowo. Andrzej pojawił się w naszym życiu nagle – był miły, przynosił kwiaty, zabierał nas do kina. Ale kiedy tylko zamieszkaliśmy razem, wszystko się zmieniło. Dla niego byłem tylko „przypadkiem”, dodatkiem do kobiety, którą kochał.
W szkole byłem przeciętny. Nie miałem talentu do matematyki, a nauczycielka groziła mi poprawką. Mama pracowała na dwie zmiany w szpitalu jako pielęgniarka i nie miała czasu ani siły na dodatkowe lekcje ze mną. Andrzej zarabiał dobrze jako kierownik magazynu, ale każda złotówka była dla niego święta – zwłaszcza jeśli chodziło o mnie.
Pamiętam tamten wieczór, kiedy wróciłem do pokoju i usiadłem na łóżku. Słyszałem ich kłótnię przez cienką ścianę. Mama płakała, Andrzej podnosił głos. Czułem się winny. Jakby to wszystko było moją winą – że nie jestem jego synem, że nie jestem wystarczająco dobry.
Z czasem zacząłem unikać domu. Zostawałem dłużej w szkole, włóczyłem się po mieście z kolegami. Czasem szliśmy na Piotrkowską, czasem do parku Poniatowskiego. Wśród znajomych mogłem być kimś innym – nie tym chłopakiem, którego nikt nie chce.
Ale nawet tam czułem się obco. Kiedy moi koledzy opowiadali o rodzinnych wakacjach nad morzem czy wspólnych niedzielnych obiadach, milczałem. Mój świat był inny – pełen niedopowiedzeń i chłodu.
Pewnego dnia mama przyszła do mojego pokoju późno w nocy. Usiadła na brzegu łóżka i pogładziła mnie po włosach.
– Darek… Przepraszam cię za wszystko. Wiem, że nie jest łatwo…
– To nie twoja wina – odpowiedziałem cicho.
– Może powinniśmy… może powinniśmy zamieszkać sami? – zapytała z nadzieją w głosie.
Ale wiedziałem, że nie stać nas na własne mieszkanie. Mama była zmęczona życiem i walką o każdy grosz.
Z czasem nauczyłem się nie prosić o nic. Sam znalazłem sobie dorywczą pracę – roznosiłem ulotki, pomagałem sąsiadce z zakupami. Każda zarobiona złotówka była dla mnie jak dowód na to, że potrafię sobie poradzić bez niczyjej łaski.
Mijały lata. Skończyłem liceum z przeciętnymi wynikami. Nie było mowy o studiach dziennych – poszedłem do pracy w sklepie spożywczym na Retkini. Mama była dumna, choć widziałem w jej oczach smutek i poczucie winy.
Andrzej coraz częściej znikał z domu. Z czasem dowiedziałem się, że ma inną kobietę. Kiedy pewnego dnia wróciłem do domu i zobaczyłem mamę siedzącą przy stole z pustym wzrokiem, wiedziałem już wszystko.
– Odszedł – powiedziała tylko.
Nie płakała. Była jakby pusta w środku. Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem.
– Damy sobie radę – powiedziałem bardziej do siebie niż do niej.
Przez kolejne miesiące byliśmy tylko we dwoje. Było ciężko – finansowo i emocjonalnie. Ale paradoksalnie wtedy poczułem się pierwszy raz naprawdę potrzebny. Mama zaczęła się uśmiechać częściej, wieczorami rozmawialiśmy przy herbacie o wszystkim i o niczym.
Czasami wracały do mnie słowa Andrzeja: „Nie mój syn…”. Bolały mniej niż kiedyś, ale zostawiły ślad na zawsze.
Dziś mam trzydzieści lat. Pracuję jako kierowca autobusu miejskiego w Łodzi. Mama jest już na emeryturze i mieszka ze mną w małym mieszkaniu na Bałutach. Czasem patrzę na nią i myślę o tym wszystkim, co przeszliśmy razem.
Nigdy nie miałem ojca z prawdziwego zdarzenia. Nigdy nie usłyszałem: „Jestem z ciebie dumny”. Ale nauczyłem się być silny dla siebie i dla mamy.
Często zastanawiam się: czy gdybym był „prawdziwym” synem Andrzeja, moje życie wyglądałoby inaczej? Czy naprawdę więzy krwi są ważniejsze niż serce?
A wy? Czy kiedykolwiek czuliście się obcy we własnym domu? Jak poradziliście sobie z odrzuceniem?