„Czy naprawdę zasługuję na szczęście?” – Historia Marii z małej podlaskiej wsi

– Maria, nie możesz tak po prostu udawać, że nic się nie stało! – głos mojej matki rozbrzmiewał w kuchni, gdzie siedziałam skulona przy stole, wpatrując się w popękaną filiżankę po herbacie.

– A co mam zrobić, mamo? Krzyczeć na całe Podlasie, że Janek mnie zostawił dla tej młodej z sąsiedniej wsi? – odpowiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Matka westchnęła ciężko i usiadła naprzeciwko mnie. Przez chwilę milczałyśmy, słuchając tylko stukotu deszczu o parapet. W tej ciszy czułam, jakby cały świat się ode mnie odwrócił.

Jeszcze pół roku temu moje życie było zwyczajne – może nawet nudne. Janek, mój mąż od piętnastu lat, pracował w tartaku, ja zajmowałam się domem i ogrodem. Nasza córka, Ania, studiowała w Białymstoku. Wszystko wydawało się stabilne, przewidywalne. Aż pewnego dnia Janek wrócił późno do domu i powiedział tylko: „Maria, przepraszam. To koniec.”

Nie pytałam o powody – wiedziałam. Wszyscy wiedzieli. Plotki rozchodziły się szybciej niż dym z komina. Ludzie w sklepie patrzyli na mnie z litością albo złośliwym uśmieszkiem. Sąsiadka, pani Halina, przynosiła mi ciasto „na pocieszenie”, ale jej spojrzenie mówiło wszystko: „Wiedziałam, że tak będzie.”

Najgorsze były noce. Leżałam sama w łóżku i słyszałam echo dawnych rozmów, śmiechu Janka, kroki na korytarzu. Czułam się przezroczysta, jakby mnie już nie było. Nawet Ania rzadziej dzwoniła – chyba nie wiedziała, co powiedzieć.

Któregoś ranka obudził mnie hałas za oknem. Wyjrzałam i zobaczyłam sąsiada, pana Staszka, jak naprawia płot między naszymi działkami.

– Dzień dobry, pani Mario! – zawołał z uśmiechem.

– Dzień dobry…

– Jak się pani trzyma?

Zawahałam się. Chciałam odpowiedzieć „dobrze”, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

– Wie pan… chyba nie najlepiej.

Pan Staszek podszedł bliżej.

– Wie pani, ludzie gadają różne rzeczy. Ale to pani życie. Niech pani nie pozwoli im decydować o swoim szczęściu.

Te słowa zapadły mi w pamięć. Przez kolejne dni powtarzałam je sobie jak mantrę. Ale czy naprawdę mogłam zacząć od nowa? Czy ktoś taki jak ja – kobieta po czterdziestce, bez pracy, z opinią „tej porzuconej” – miał jeszcze szansę na szczęście?

Zaczęłam wychodzić z domu częściej – najpierw do sklepu, potem na spacery po lesie. Spotykałam znajomych, którzy udawali, że nic się nie stało, ale widziałam ich ukradkowe spojrzenia. Czułam się jak bohaterka kiepskiego serialu – wszyscy znali moją historię lepiej ode mnie.

Pewnego dnia zadzwoniła Ania.

– Mamo… może przyjedziesz do mnie na kilka dni? Oderwiesz się od tego wszystkiego.

Początkowo odmówiłam – bałam się zostawić dom samemu sobie. Ale potem pomyślałam: a może właśnie tego potrzebuję?

W Białymstoku poczułam się jak ktoś zupełnie inny. Chodziłyśmy z Anią po mieście, piłyśmy kawę w kawiarniach pełnych ludzi, śmiałyśmy się z głupot. Przez chwilę zapomniałam o tym wszystkim, co zostawiłam za sobą.

Ale powrót do domu był bolesny. W skrzynce czekał list od Janka – krótki, bezosobowy:

„Maria,
Proszę o zgodę na rozwód bez orzekania o winie.
Janek”

Przez godzinę siedziałam z tym listem w ręku, nie mogąc się ruszyć. W końcu zadzwoniłam do matki.

– Mamo… on chce rozwodu.

– Może to i lepiej – powiedziała cicho. – Zasługujesz na coś więcej niż życie w cieniu jego decyzji.

Zgodziłam się na rozwód. Przez kolejne tygodnie załatwiałam formalności, podpisywałam papiery, spotykałam Janka tylko w urzędzie. Był obcy – zimny i zamknięty w sobie.

Po wszystkim wróciłam do pustego domu i po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Może to był początek czegoś nowego?

Zaczęłam szukać pracy – najpierw sprzątanie u sąsiadów, potem pomoc w sklepie spożywczym u pani Haliny (tak, tej samej). Ludzie patrzyli na mnie inaczej – już nie z litością, ale z pewnym szacunkiem. Sama siebie zaczęłam widzieć inaczej.

Któregoś wieczoru pan Staszek przyniósł mi słoik miodu.

– Pani Mario… wie pani, że jest pani silniejsza niż myśli?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Dziś wiem jedno: życie nigdy nie będzie jak w filmach. Ale może to dobrze? Może prawdziwe szczęście to umieć spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: „Przetrwałam.”

Czasem pytam siebie: czy naprawdę zasługuję na szczęście? A może to tylko kolejna bajka dla takich jak ja? Co wy o tym myślicie?