Pod powierzchnią ciszy: Opowieść matki, która traci syna

— Michał, proszę cię, nie odchodź tak — mój głos drżał, gdy patrzyłam na plecy syna, który już po raz kolejny wychodził z mojego mieszkania bez pożegnania. Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem, a ja zostałam sama w kuchni, wśród niedopitych herbat i niedokończonych zdań. W powietrzu wisiała cisza, ciężka jak ołów.

Kiedyś byliśmy sobie tak bliscy. Michał był moim jedynym dzieckiem, moim słońcem po burzy rozwodu z jego ojcem. Przez lata byliśmy drużyną — ja i on przeciwko światu. Ale wszystko zaczęło się zmieniać, odkąd pojawiła się Kasia. Na początku cieszyłam się, że Michał znalazł kogoś, kto go kocha. Ale z czasem zauważyłam, że coś jest nie tak. Michał coraz rzadziej dzwonił, coraz częściej odwoływał nasze spotkania. Kiedy już przychodził, był spięty, jakby bał się powiedzieć za dużo.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam wprost:

— Michał, czy wszystko u was w porządku?

Spojrzał na mnie z niepokojem.

— Mamo, proszę cię… Nie zaczynaj. Kasia jest zmęczona, dużo pracuje. Ja też mam sporo na głowie.

Ale ja widziałam więcej niż chciał pokazać. Widziałam jego podkrążone oczy, nerwowe ruchy dłonią. Zaczęłam podejrzewać, że Kasia kontroluje każdy jego krok. Kiedy raz zadzwoniłam do niego wieczorem, odebrała ona.

— Michał jest zajęty — powiedziała chłodno. — Proszę nie dzwonić tak późno.

Zamarłam. To był mój syn! Od tamtej pory coraz częściej czułam się jak intruz w jego życiu.

W święta Bożego Narodzenia zaprosiłam ich oboje na kolację. Przy stole panowała napięta atmosfera. Kasia uśmiechała się sztucznie, a Michał niemal nie odzywał się przez całą kolację. Gdy próbowałam zagaić rozmowę o jego pracy w urzędzie miasta, Kasia natychmiast zmieniła temat na swoje sukcesy zawodowe.

Po kolacji Michał pomógł mi sprzątać w kuchni.

— Synku… tęsknię za tobą — wyszeptałam.

Spojrzał na mnie smutno.

— Mamo, nie komplikuj… Proszę cię.

Czułam się bezradna. Próbowałam rozmawiać z nim jeszcze kilka razy, ale zawsze kończyło się to kłótnią lub milczeniem. Zaczęłam mieć wrażenie, że Kasia izoluje go od wszystkich — nawet od jego przyjaciół. Gdy zadzwoniłam do jego dawnego kolegi z liceum, Pawła, usłyszałam:

— Michał? Rzadko się odzywa. Odkąd jest z Kasią, jakby go nie było.

Zaczęłam mieć koszmary — śniło mi się, że Michał tonie w ciemnej wodzie i woła mnie o pomoc, a ja stoję na brzegu i nie mogę go dosięgnąć.

W końcu postanowiłam porozmawiać z Kasią w cztery oczy. Zaprosiłam ją na kawę do kawiarni przy Starym Rynku.

— Kasiu, chciałam tylko zapytać… czy Michał jest szczęśliwy? — zaczęłam ostrożnie.

Uśmiechnęła się zimno.

— Oczywiście. Proszę nie martwić się o nas. Michał jest dorosły i sam podejmuje decyzje.

Wróciłam do domu z poczuciem klęski. Przez kolejne tygodnie Michał prawie się nie odzywał. Czułam się coraz bardziej samotna. Moja siostra Anna próbowała mnie pocieszać:

— Daj mu czas, Basia. Może sam zrozumie, co się dzieje.

Ale ja wiedziałam, że czas działa na niekorzyść naszej relacji.

Pewnego dnia dostałam wiadomość od Michała: „Nie będziemy mogli przyjść na twoje urodziny. Kasia źle się czuje.”

Zalały mnie łzy. Przez całe życie starałam się być dla niego wsparciem — a teraz nawet nie mogłam świętować z nim własnych urodzin.

Zaczęłam pisać do niego listy — takie prawdziwe, papierowe. Pisałam o tym, jak bardzo mi go brakuje, jak martwię się o niego i jak bardzo go kocham. Nigdy nie dostałam odpowiedzi.

Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka:

— Pani Basiu, widziałam pani syna na klatce schodowej. Wyglądał na bardzo przygnębionego…

To był dla mnie sygnał alarmowy. Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Pojechałam do nich bez zapowiedzi. Otworzył mi Michał — blady, zmęczony.

— Mamo… co ty tu robisz?

— Musiałam cię zobaczyć — powiedziałam drżącym głosem. — Proszę cię… powiedz mi prawdę. Czy jesteś szczęśliwy?

Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.

— Nie wiem już sam… — wyszeptał i zamknął drzwi.

Wróciłam do domu rozbita. Przez kolejne dni chodziłam jak cień samej siebie. Zastanawiałam się, czy powinnam była bardziej walczyć o naszą relację czy raczej odpuścić i pozwolić mu żyć własnym życiem.

Czasami łapię się na tym, że siedzę przy oknie i wypatruję go na ulicy — jak kiedyś, gdy był małym chłopcem wracającym ze szkoły. Tylko teraz wiem, że nie zawsze mogę go ochronić przed światem… ani przed samym sobą.

Czy matka powinna walczyć o syna za wszelką cenę? Czy może lepiej pozwolić mu odejść i liczyć na to, że kiedyś sam wróci? Czasem myślę: ile jeszcze wytrzyma moje serce?