Mój mąż, sknera: Marzę o rozwodzie. Czy mam prawo wybrać siebie?
– Joanna, naprawdę musiałaś kupić te truskawki? – Piotr patrzył na mnie z wyrzutem, jakby te kilka złotych miało zrujnować nasz budżet. Stałam w kuchni, z plastikowym pojemnikiem w ręku, czując jak w gardle rośnie mi gula. To nie pierwszy raz, kiedy zwykłe zakupy stawały się powodem do kłótni.
– Dzieci je uwielbiają – odpowiedziałam cicho, próbując nie podnosić głosu. – Poza tym, to tylko raz w tygodniu…
– Raz w tygodniu? A potem się dziwisz, że nie mamy na wakacje! – przerwał mi ostro. – Gdybyś trochę pomyślała, wiedziałabyś, że takie wydatki się sumują.
Zamknęłam oczy. W głowie miałam tysiące myśli: „Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam bardziej kontrolować wydatki?” Ale zaraz potem pojawiała się złość. Przecież nie kupuję sobie markowych torebek, tylko owoce dla dzieci!
Tak wyglądały nasze dni od lat. Piotr zawsze był oszczędny, ale po ślubie jego oszczędność przerodziła się w skąpstwo. Każda złotówka była oglądana z dwóch stron. Zanim kupiłam nową kurtkę dla syna, musiałam tłumaczyć się z każdej decyzji. Nawet na urodziny córki dostawałam wyliczoną kwotę – ani grosza więcej.
Pamiętam, jak kiedyś wróciłam do domu z nową sukienką. Była przeceniona o 70%, a ja czułam się w niej pięknie. Piotr spojrzał na mnie i powiedział: – Po co ci to? Przecież masz już jedną czarną.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie. Ale zaraz pojawiły się wyrzuty sumienia: „Przecież on nie pije, nie bije, dba o dom… Może to ja jestem niewdzięczna?”
Moja mama zawsze powtarzała: „Lepiej mieć męża sknerę niż pijaka.” Ale czy naprawdę muszę wybierać między jednym złem a drugim?
Najgorsze były święta. Wszyscy znajomi chwalili się prezentami, a nasze dzieci dostawały najtańsze zabawki z supermarketu. Kiedyś córka zapytała: – Mamo, dlaczego Mikołaj u nas jest taki biedny?
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
Z czasem zaczęłam się zamykać w sobie. Przestałam zapraszać znajomych, bo Piotr zawsze komentował: – Po co tyle jedzenia? Po co te ciasta? Przecież można zrobić herbatę i wystarczy.
Czułam się coraz bardziej samotna. Nawet moja siostra, Marta, zauważyła zmianę:
– Asia, co się z tobą dzieje? Kiedyś byłaś taka radosna…
– Nic się nie dzieje – kłamałam. – Po prostu jestem zmęczona.
Ale prawda była taka, że byłam zmęczona… życiem w ciągłym napięciu. Każda decyzja finansowa była polem minowym. Nawet wyjście do kina kończyło się awanturą:
– Joanna, przecież mamy Netflixa! Po co wydawać pieniądze na bilety?
Zaczęłam marzyć o wolności. O tym, żeby móc kupić sobie kawę na mieście bez wyrzutów sumienia. Żeby dzieci mogły pójść na lody bez tłumaczenia się z paragonu.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Piotra z jego matką:
– Asia za dużo wydaje. Muszę ją trochę przytemperować.
Poczułam się jak dziecko, które trzeba wychować. Jak ktoś gorszy, nieodpowiedzialny.
Wieczorem wybuchłam:
– Czy ty mnie w ogóle szanujesz? Czy jestem dla ciebie partnerką czy tylko kimś, kogo trzeba kontrolować?
Piotr wzruszył ramionami:
– Po prostu nie chcę skończyć jak moi rodzice – bez oszczędności i z długami.
Zrozumiałam wtedy, że jego lęki są silniejsze niż miłość do mnie. Ale czy to znaczy, że mam rezygnować z siebie?
Coraz częściej rozważałam rozwód. Rozmawiałam o tym z Martą:
– Boję się – przyznałam jej pewnego wieczoru. – Boję się zostać sama z dziećmi, boję się reakcji rodziny… Ale jeszcze bardziej boję się tego, że za kilka lat całkiem przestanę być sobą.
Marta objęła mnie mocno:
– Asia, masz prawo być szczęśliwa. Nie musisz wybierać między bezpieczeństwem a godnością.
Te słowa długo we mnie rezonowały.
W końcu postanowiłam porozmawiać z Piotrem poważnie:
– Albo zaczniemy razem pracować nad naszym związkiem i szukać kompromisów, albo… musimy się rozstać.
Piotr długo milczał. Widziałam w jego oczach strach i upór.
– Nie rozumiem cię – powiedział w końcu. – Przecież masz wszystko: dom, dzieci, stabilizację…
– Ale nie mam siebie – odpowiedziałam cicho.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się moja historia. Wiem tylko jedno: nie chcę już żyć w cieniu czyjegoś strachu przed wydatkami. Chcę być partnerką, a nie podwładną.
Czy naprawdę musimy wybierać między bezpieczeństwem finansowym a własnym szczęściem? Czy ktoś z was też czuł się kiedyś więźniem czyichś lęków i zasad?