Odeszłam od męża do swojej licealnej miłości. Czy można zacząć od nowa po pięćdziesiątce?

O drugiej w nocy, kiedy światło z telewizora rzucało niebieskie cienie na ściany, a cisza była tak gęsta, że aż bolała w uszach, stałam w korytarzu z walizką. Drżały mi ręce. „Naprawdę to robisz?” – zapytałam siebie w myślach, patrząc na śpiącego na kanapie Andrzeja. Mój mąż spał w tej samej pozycji co zawsze, z pilotem w dłoni, głową opartą o poduszkę, którą sama mu kupiłam na imieniny. Przez chwilę miałam ochotę podejść i go pocałować na pożegnanie, ale wiedziałam, że wtedy nie będę miała już siły odejść.

Wsunęłam walizkę po cichu, żeby nie zbudzić sąsiadów. Przez uchylone drzwi do kuchni widziałam naszą lodówkę – obklejoną magnesami z wakacji, zdjęciami dzieci, listą zakupów. „Mamo, kup mleko!” – napisała kiedyś Zosia na żółtej karteczce. Teraz Zosia mieszka w Krakowie, a Tomek w Poznaniu. Oboje dorośli, oboje już niepotrzebujący mojej codziennej troski.

Andrzej coraz głębiej zapadał się w kanapę i własną rutynę. Praca-dom-telewizor-piwo. Rozmowy zamieniły się w komunikaty: „Zupa na stole”, „Śmieci wyniesione”, „Masz klucze?”. Czasem próbowałam coś zmienić – zaproponować wyjście do kina, wspólny spacer. Zawsze słyszałam: „Może jutro”, „Jestem zmęczony”, „Po co się szarpać”. Zaczęłam czuć się przezroczysta.

A potem napisał do mnie Michał. Michał z liceum, ten sam, który kiedyś grał mi serenady pod oknem i pisał wiersze na marginesach zeszytów. „Cześć, Aniu. Znalazłem twoje zdjęcie w starej książce. Pamiętasz jeszcze tamte czasy?” – napisał na Messengerze. Najpierw się uśmiechnęłam, potem poczułam ukłucie żalu za tym, co minęło. Zaczęliśmy rozmawiać – najpierw o dawnych czasach, potem o tym, co teraz. Okazało się, że Michał jest po rozwodzie, mieszka sam w małym mieszkaniu na Żoliborzu i codziennie rano biega po parku.

Rozmowy z nim były jak powiew świeżego powietrza. Nagle przypomniałam sobie, jak to jest być widzianą, słuchaną, ważną. Michał pytał o moje marzenia, o to, co lubię jeść na śniadanie i jaką muzykę puszczam sobie do prasowania. Andrzej nie pytał już o nic.

Pewnego dnia Michał napisał: „Chciałbym cię zobaczyć. Może kawa?” Wahałam się długo. W końcu się zgodziłam. Spotkaliśmy się w kawiarni przy Placu Wilsona. Michał był starszy, trochę siwy, ale jego oczy miały ten sam błysk co kiedyś. Rozmawialiśmy trzy godziny bez przerwy. Kiedy wróciłam do domu, Andrzej nawet nie zauważył mojej nieobecności.

Przez kolejne tygodnie spotykaliśmy się coraz częściej. Czułam się winna – wobec Andrzeja, wobec dzieci, wobec siebie samej. Ale czułam też coś jeszcze: życie. Po raz pierwszy od lat miałam ochotę się śmiać, tańczyć w kuchni do starych przebojów Perfectu i planować przyszłość.

W końcu powiedziałam Andrzejowi prawdę. Siedzieliśmy przy stole w kuchni – on z gazetą, ja z herbatą. „Andrzej… muszę ci coś powiedzieć.” Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem. „Odchodzę.” Najpierw myślał, że żartuję. Potem zobaczył moją spakowaną walizkę.

„To przez niego?” zapytał cicho.

„Nie tylko przez niego. Przez nas… przez to wszystko.” Nie płakałam. On też nie płakał.

Dzieci zadzwoniły tego samego wieczoru. Zosia była wściekła: „Mamo! Jak mogłaś?! Tata jest załamany!” Tomek milczał długo, potem powiedział tylko: „Nie rozumiem cię.” Bolało bardziej niż rozstanie z Andrzejem.

Pierwsze tygodnie u Michała były jak sen – wspólne śniadania na balkonie, spacery po Starym Mieście, rozmowy do późna w nocy. Ale życie szybko upomniało się o swoje prawa. Michał miał swoje przyzwyczajenia – był samotnikiem, czasem zamykał się w sobie na całe dnie. Ja tęskniłam za dziećmi, za własnym domem, nawet za tą cholerną kanapą Andrzeja.

Pewnego wieczoru Michał powiedział: „Aniu, ja nie chcę być nikogo wybawicielem. Chcę być z tobą, ale musisz wiedzieć, czego naprawdę chcesz.” Zrozumiałam wtedy, że nie chodziło tylko o ucieczkę od Andrzeja ani o powrót do młodzieńczej miłości. Chodziło o mnie – o to, czy potrafię być szczęśliwa sama ze sobą.

Dziś mija pół roku od tamtej nocy. Dzieci powoli zaczynają ze mną rozmawiać – Zosia przysłała mi zdjęcie wnuczki z podpisem: „Tęsknimy.” Andrzej spotyka się z kolegami na rybach i podobno zaczął chodzić na basen. Ja uczę się żyć od nowa – czasem jest cudownie, czasem przerażająco samotnie.

Czy zrobiłam dobrze? Czy można zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce? A może szczęście to tylko chwilowa iluzja? Co Wy o tym myślicie?