Gdzie był Bóg, gdy mój świat się rozpadał? Moja walka o rodzinę i siebie
— Mamo, nie rozumiesz mnie! — krzyknęła Zosia, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerzy resztki kolacji. Z salonu dobiegał głos mojego męża, Andrzeja, który podniesionym tonem próbował przekonać córkę do swoich racji. W tej chwili poczułam się jak widz własnego życia – bezsilna wobec burzy, która rozszalała się w naszym domu.
To nie był pierwszy raz. Od miesięcy atmosfera między Andrzejem a Zosią była napięta jak struna. On – surowy, wymagający, przekonany, że tylko twardą ręką można wychować dziecko na porządnego człowieka. Ona – wrażliwa, zbuntowana siedemnastolatka, która coraz częściej zamykała się w sobie albo wybuchała gniewem. Ja byłam pomiędzy nimi – jak most rozpięty nad przepaścią.
Tego wieczoru burza za oknem była niczym w porównaniu z tą, która szalała w naszych czterech ścianach. Gdy Zosia zamknęła się w pokoju, Andrzej usiadł ciężko na kanapie i schował twarz w dłoniach. Przez chwilę milczeliśmy oboje. W końcu odezwał się cicho:
— Może to wszystko moja wina? Może za bardzo naciskam?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama czułam się winna – że nie potrafię pogodzić ich ze sobą, że nie umiem być wystarczająco dobrą matką i żoną. Przez głowę przelatywały mi słowa mojej mamy: „Rodzina to świętość. Trzeba walczyć do końca”. Ale jak walczyć, gdy brakuje już sił?
Noc była długa. Leżałam w łóżku obok Andrzeja, który spał niespokojnie. Słyszałam ciche szlochy Zosi zza ściany. Modliłam się szeptem: „Boże, daj mi siłę. Nie pozwól mi się rozpaść”. Tylko wiara trzymała mnie na powierzchni.
Rano próbowałam zachowywać się normalnie. Przygotowałam śniadanie – jajecznicę z pomidorami, którą Zosia zawsze lubiła. Ale ona zeszła do kuchni z podkrążonymi oczami i bez słowa wyszła z domu. Andrzej nawet nie spojrzał na mnie przy kawie.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Ania, zauważyła moje rozkojarzenie.
— Coś się stało? — zapytała delikatnie.
Chciałam odpowiedzieć „nic”, ale łzy napłynęły mi do oczu.
— Boję się, że stracę rodzinę — wyszeptałam.
Ania przytuliła mnie i powiedziała coś, co zapadło mi w pamięć:
— Czasem trzeba pozwolić innym popełniać błędy. Nie uratujesz wszystkich sama.
Te słowa wracały do mnie przez kolejne dni. Zosia coraz częściej wracała późno do domu, Andrzej zamykał się w sobie. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Pewnego wieczoru znalazłam w szufladzie stary różaniec mojej babci. Usiadłam na podłodze w sypialni i zaczęłam się modlić – nie o cud, ale o siłę do przetrwania. Przypomniały mi się słowa księdza z kazania: „Bóg jest najbliżej wtedy, gdy wydaje się najbardziej daleki”.
Zaczęłam pisać listy – do siebie samej sprzed lat, do Zosi jako małej dziewczynki, do Andrzeja z czasów naszej młodości. Pisałam o marzeniach, które mieliśmy, o tym, co nas łączyło i co zgubiliśmy po drodze.
Któregoś dnia zostawiłam jeden z listów na biurku Zosi. Wieczorem przyszła do mnie do kuchni.
— Mamo… przeczytałam to — powiedziała cicho. — Przepraszam, że jestem taka trudna.
Objęłam ją mocno i obie płakałyśmy długo. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam nadzieję.
Z Andrzejem było trudniej. On nie umiał mówić o uczuciach. Ale pewnego dnia przyszedł do mnie z kubkiem herbaty.
— Może powinniśmy poszukać pomocy? — zapytał nieśmiało.
Zgodziłam się bez wahania. Poszliśmy razem na spotkanie z terapeutą rodzinnym. To nie była łatwa droga – musieliśmy nauczyć się słuchać siebie nawzajem, wybaczać i mówić o tym, co boli.
Minęło wiele miesięcy zanim znów zaczęliśmy śmiać się razem przy stole. Zosia powoli odzyskiwała zaufanie do nas, Andrzej nauczył się okazywać czułość inaczej niż przez wymagania.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie jest coś danego raz na zawsze. To codzienna walka o bliskość i zrozumienie – nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe.
Czasem pytam siebie: czy gdyby nie wiara i modlitwa, miałabym siłę przetrwać ten kryzys? A może to właśnie dzięki temu odnalazłam siebie na nowo? Co wy myślicie – czy można odbudować rodzinę nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone?