Nieproszony gość: Jak wizyta teścia rozbiła naszą rodzinę

– Dariusz, czy możesz chociaż raz nie przewracać oczami, kiedy tata przyjeżdża? – Hana stała w progu kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jej głos był cichy, ale napięcie w powietrzu można było kroić nożem.

Nie odpowiedziałem od razu. Zamiast tego patrzyłem na parującą kawę, którą przed chwilą zrobiłem. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy to jeszcze mój dom?

Pół roku temu przeprowadziliśmy się do Warszawy. Nowe mieszkanie, nowe możliwości, nowy początek – tak sobie to wyobrażaliśmy. Hana dostała awans w pracy, ja rzuciłem wszystko w Poznaniu i zacząłem od zera. Byliśmy podekscytowani, trochę przestraszeni, ale razem. Przez pierwsze tygodnie wszystko układało się dobrze. Wieczory spędzaliśmy na balkonowym grillu, śmialiśmy się z naszych nieporadnych prób urządzenia mieszkania. Czułem się szczęśliwy.

A potem pojawił się pan Stefan.

Na początku jego wizyty były sporadyczne. Przyjeżdżał na niedzielny obiad, przywoził domowe ciasto i opowiadał anegdoty z czasów PRL-u. Ale z czasem zaczął wpadać coraz częściej – najpierw co dwa tygodnie, potem co tydzień, a w końcu praktycznie co weekend. Zawsze miał jakieś „drobne poprawki” do zrobienia w mieszkaniu: a to cieknący kran, a to źle ustawiona szafka. Z czasem zaczął komentować wszystko – od tego, jak parzę kawę, po to, jak rozmawiam z Haną.

– Dariusz, ty to chyba nigdy nie miałeś w ręku śrubokręta – rzucił pewnego razu, kiedy próbowałem naprawić gniazdko.

– Może zostaw to tacie, on zrobi to szybciej – dodała Hana, nawet nie patrząc na mnie.

Czułem się coraz bardziej zbędny we własnym domu. Każda rozmowa z Haną kończyła się kłótnią albo milczeniem. Próbowałem tłumaczyć jej, że potrzebuję przestrzeni, że chcę mieć poczucie, że to nasze miejsce. Ale ona tylko wzruszała ramionami.

– Przesadzasz. Tata chce nam pomóc. Poza tym… on jest sam odkąd mama odeszła. Nie mogę go zostawić samego.

Rozumiałem ją. Naprawdę. Ale czy to znaczyło, że muszę rezygnować z siebie?

Pewnego sobotniego poranka obudziłem się wcześniej niż zwykle. Wyszedłem do kuchni i zobaczyłem pana Stefana siedzącego przy stole. Przeglądał gazetę i popijał herbatę z mojego ulubionego kubka.

– Dzień dobry – powiedziałem cicho.

– Dzień dobry, synu – odpowiedział bez podnoszenia wzroku.

Synu. To słowo zawsze brzmiało fałszywie w jego ustach. Nigdy nie czułem się jego synem.

– Dariusz, możesz mi pomóc wynieść śmieci? – zapytała Hana, która właśnie weszła do kuchni.

Wziąłem worek i wyszedłem za nią na klatkę schodową.

– Musimy porozmawiać – zacząłem niepewnie.

– O czym? – spytała chłodno.

– O twoim tacie. O nas. O tym, że nie czuję się już tutaj jak u siebie.

Zatrzymała się i spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Naprawdę musisz być taki egoistyczny? On jest moim ojcem! Ty masz swoją rodzinę w Poznaniu, ja mam tylko jego!

Zaniemówiłem. Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wróciliśmy do mieszkania w milczeniu.

Od tamtej pory wszystko było inne. Pan Stefan zaczął zostawać na noc coraz częściej. Zaczął przestawiać rzeczy w kuchni „po swojemu”, a nawet sugerował Hanie zmiany w wystroju salonu. Ja coraz częściej wychodziłem z domu – na długie spacery po mieście, do kawiarni, byle dalej od tej dusznej atmosfery.

Pewnego wieczoru wróciłem późno. W salonie siedzieli Hana i jej ojciec. Rozmawiali szeptem. Kiedy wszedłem, umilkli.

– Dariusz… musimy porozmawiać – zaczęła Hana.

Usiadłem naprzeciwko nich. Czułem się jak intruz we własnym domu.

– Tata uważa… i ja też… że może powinieneś na jakiś czas pojechać do Poznania. Odpocząć od wszystkiego. Może wtedy spojrzysz na to inaczej.

Patrzyłem na nią w osłupieniu.

– Chcesz mnie wyrzucić?

– Nie o to chodzi… Po prostu…

Pan Stefan spojrzał na mnie chłodno:

– Dariusz, czasem trzeba zrobić krok w tył dla dobra rodziny.

Wstałem bez słowa i wyszedłem na balkon. Warszawskie światła migotały gdzieś daleko, a ja czułem się bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej.

Przez kolejne dni mieszkałem u kolegi z pracy. Hana dzwoniła rzadko; rozmowy były krótkie i pełne napięcia. W końcu wróciłem do mieszkania po swoje rzeczy. Pan Stefan był tam oczywiście – pomagał Hanie układać książki na nowej półce.

– Dariusz… – zaczęła Hana niepewnie.

– Już wszystko jasne – przerwałem jej cicho.

Spakowałem walizkę i wyszedłem bez słowa pożegnania.

Dziś mija miesiąc odkąd mieszkam sam. Czasem zastanawiam się, czy mogłem zrobić coś inaczej. Czy powinienem był walczyć o nas bardziej? A może czasem trzeba po prostu odejść?

Czy naprawdę można być szczęśliwym w związku, jeśli ktoś trzeci nieustannie przekracza granice? A może to ja nie potrafiłem zaakceptować jej rodziny? Co wy byście zrobili na moim miejscu?