Wstydzę się własnej córki: Opowieść o miłości, dumie i niesprawiedliwości
– Mamo, nie możesz tak po prostu przyjeżdżać bez zapowiedzi! – głos Agnieszki był ostry jak brzytwa, a jej spojrzenie chłodne. Stałam w progu jej mieszkania na warszawskim Mokotowie, z torbą pełną domowych pierogów i słoików z kompotem. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba, który piekłam całą noc, by sprawić jej przyjemność. Ale ona patrzyła na mnie tak, jakby zobaczyła nieproszoną sąsiadkę, a nie własną matkę.
– Przepraszam, Agnieszko. Chciałam tylko… – zaczęłam nieśmiało, ale przerwała mi ruchem ręki.
– Nie rozumiesz? My mamy swoje życie. Michał zaraz wraca z pracy, a ja muszę jeszcze ogarnąć dom. Nie mogę się tobą teraz zajmować.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę rzucić torbę na podłogę i wybiec na klatkę schodową, ale zamiast tego uśmiechnęłam się blado i podałam jej słoik z malinami.
– To dla ciebie. Wiem, że lubisz.
Wzięła go niechętnie, nawet nie patrząc mi w oczy. Poczułam się jak intruz w życiu własnego dziecka.
Całe życie starałam się być dobrą matką. Po śmierci męża sama wychowywałam Agnieszkę. Pracowałam na dwa etaty – rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam biura. Nie było mnie stać na markowe ubrania czy zagraniczne wakacje, ale zawsze miała ciepły obiad i czyste ubrania. Kiedy zachorowała na zapalenie płuc w szóstej klasie, spałam przy jej łóżku przez tydzień, bo bałam się ją zostawić samą choćby na chwilę.
Agnieszka była moją dumą. Dostała się na studia prawnicze w Warszawie. Pamiętam dzień, kiedy wyjeżdżała z rodzinnego Radomia – płakałam całą noc, ale rano uśmiechałam się szeroko i machałam jej na pożegnanie. „Będziesz kimś wielkim” – powtarzałam jej zawsze.
Kiedy poznała Michała, byłam szczęśliwa. Wydawał się porządny chłopak z dobrej rodziny. Jego rodzice – państwo Nowakowie – byli lekarzami, mieli dom pod Warszawą i dwa samochody. Na weselu Agnieszka wyglądała jak księżniczka. Ja miałam sukienkę z lumpeksu i buty pożyczone od sąsiadki, ale byłam dumna jak nigdy wcześniej.
Po ślubie wszystko zaczęło się zmieniać. Agnieszka coraz rzadziej dzwoniła. Kiedy przyjeżdżała do Radomia, była spięta i ciągle patrzyła na zegarek. Zaczęła mówić o „innych standardach” i „nowych priorytetach”. Z czasem przestała nawet odbierać moje telefony.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Jadwiga, widziałam twoją Agnieszkę w telewizji! Była na jakiejś konferencji z ministrem.
Serce mi urosło z dumy, ale kiedy zadzwoniłam do córki pogratulować jej sukcesu, usłyszałam tylko:
– Mamo, nie rób mi wstydu przed znajomymi. Nie musisz wszystkim opowiadać o mnie.
Poczułam wtedy pierwszy raz ukłucie wstydu – czy naprawdę jestem dla niej powodem do zażenowania?
Najgorsze przyszło kilka miesięcy później. Straciłam pracę w szkole – nowa dyrektorka zatrudniła swoją rodzinę. Zostałam bez środków do życia. Zadzwoniłam do Agnieszki z nadzieją na wsparcie:
– Córeczko… Potrzebuję trochę pomocy. Może mogłabyś pożyczyć mi parę złotych do pierwszego?
Cisza w słuchawce trwała wieczność.
– Mamo… My mamy teraz dużo wydatków. Michał kupuje nowy samochód, a ja muszę spłacać kredyt za mieszkanie. Może spróbuj znaleźć coś dorywczo? Przecież jesteś jeszcze młoda.
Miałam wtedy 62 lata i chore kolana.
Od tamtej pory widujemy się rzadko. Czasem wysyła mi zdjęcia wnuczki przez WhatsAppa – bez słowa komentarza. Na święta dostaję kartkę z podpisem „Agnieszka z rodziną”.
Często pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy to przez biedę? Czy przez to, że nie mogłam dać jej tyle co Nowakowie? Czy naprawdę jestem dla niej powodem do wstydu?
Ostatnio spotkałam ją przypadkiem w galerii handlowej. Szła z teściową i wnuczką. Zobaczyła mnie i udawała, że mnie nie widzi. Podbiegłam do niej:
– Agnieszko! To ja!
Spojrzała na mnie chłodno:
– Mamo… Proszę cię…
Teściowa patrzyła na mnie z góry, jakby oceniał mój płaszcz i buty.
Wróciłam do domu i płakałam całą noc.
Nie wiem już, czy jestem jeszcze matką dla mojej córki, czy tylko wspomnieniem dawnego życia, którego ona chce się pozbyć.
Czy naprawdę miłość matki jest mniej warta niż pieniądze? Czy można być dumnym z dziecka, które się ciebie wstydzi?
Może to ja powinnam się wstydzić… Ale czego? Tego, że kochałam ją ponad wszystko?
Czy ktoś z was też czuje się czasem niepotrzebny własnym dzieciom? Jak sobie z tym radzicie?