Między miłością a rozczarowaniem: Historia jednego samochodu i wielu pretensji
– I co teraz zamierzasz zrobić? – głos mamy drżał, a ja czułem, jak narasta we mnie złość. Stałem w kuchni, opierając się o blat, próbując zapanować nad emocjami. Właśnie wróciłem z delegacji do Warszawy, zmęczony i głodny, a zamiast ciepłego powitania dostałem w twarz wiadomością: „Twój brat rozbił samochód”. Mój samochód. Ten sam, który zostawiłem mamie, żeby nie musiała dźwigać ciężkich siatek z Biedronki przez pół osiedla.
– Mamo, przecież to nie był jego samochód! – powiedziałem ostrzej, niż zamierzałem. – Dałem kluczyki tobie, nie jemu!
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. Miała na sobie sweter, który sama wydziergała jeszcze przed ślubem z tatą. Zawsze wyglądała w nim tak ciepło i bezpiecznie. Teraz jednak jej twarz była napięta, a oczy pełne łez.
– Przecież to twój brat! – odpowiedziała cicho. – Potrzebował auta na chwilę, nie mogłam mu odmówić…
Zacisnąłem pięści. W głowie kłębiły mi się myśli: ile razy już tak było? Ile razy to ja musiałem być odpowiedzialny, a Bartek – młodszy o pięć lat – zawsze dostawał taryfę ulgową? Przypomniałem sobie, jak kiedyś rozbił rower taty i też nikt nie miał do niego pretensji. „Jest młody, uczy się” – powtarzała mama. Tylko że Bartek miał już dwadzieścia cztery lata i własną pracę.
– Nie rozumiesz? – podniosłem głos. – To nie chodzi tylko o samochód! Chciałem ci pomóc, a teraz zostałem bez auta i jeszcze mam słuchać pretensji?
Mama odwróciła się do okna. Przez chwilę w kuchni panowała cisza, przerywana tylko szumem ulicy za szybą. W końcu usiadła przy stole i zaczęła płakać.
– Zawsze byłam między wami… – wyszeptała. – Nigdy nie potrafiłam być sprawiedliwa.
Poczułem ukłucie winy. Przecież nie chciałem jej ranić. Chciałem tylko, żeby ktoś w końcu zobaczył, jak bardzo się staram. Jak bardzo próbuję być dobrym synem.
Bartek pojawił się w drzwiach jakby nigdy nic. W ręku trzymał telefon i nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Sorry, stary – rzucił niedbale. – Trochę się poślizgnąłem na rondzie. Ubezpieczenie chyba to ogarnie, nie?
Zacisnąłem zęby.
– To nie jest takie proste! – wybuchłem. – To był mój samochód! Potrzebuję go do pracy! Myślisz czasem o innych?
Bartek wzruszył ramionami.
– Przesadzasz. To tylko blacha.
Mama spojrzała na mnie błagalnie.
– Nie kłóćcie się… Proszę was…
Ale już było za późno. Wyszedłem z kuchni trzaskając drzwiami. Wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa, choć obiecałem sobie rzucić. Patrzyłem na szare bloki i ludzi wracających z pracy. Każdy miał swoje problemy, ale nikt nie musiał tłumaczyć się z własnej dobroci.
Wieczorem mama przyszła do mojego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka.
– Wiem, że jesteś zły – powiedziała cicho. – Ale Bartek naprawdę miał ważną sprawę…
– Mamo – przerwałem jej – zawsze ma ważną sprawę. A ja? Czy ktoś kiedyś pomyślał o mnie?
Spojrzała na mnie smutno.
– Ty zawsze sobie radzisz…
Te słowa zabolały bardziej niż wszystko inne tego dnia. Czy naprawdę bycie odpowiedzialnym oznaczało bycie niewidzialnym? Czy jeśli nie robię problemów, to znaczy, że nie mam prawa do wsparcia?
Następnego dnia musiałem jechać do pracy komunikacją miejską. Spóźniłem się na ważne spotkanie. Szef patrzył na mnie krzywo.
– Co się stało? – zapytał.
– Rodzinne sprawy… – wymamrotałem.
W drodze powrotnej zadzwonił Bartek.
– Słuchaj, serio przepraszam – powiedział tym razem szczerze. – Może jakoś ci to wynagrodzę…
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Z jednej strony chciałem mu wybaczyć, z drugiej miałem dość bycia tym, który zawsze ustępuje.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Mama podała herbatę i ciasto drożdżowe.
– Musimy porozmawiać – zaczęła niepewnie.
Bartek spuścił wzrok.
– Wiem, że zawaliłem – powiedział cicho. – Oddam ci pieniądze za naprawę albo za wynajem auta na czas naprawy…
Spojrzałem na niego zaskoczony. Po raz pierwszy poczułem, że naprawdę rozumie, co zrobił.
Mama ścisnęła moją dłoń.
– Przepraszam cię, synku… Chciałam dobrze…
Łzy napłynęły mi do oczu. Może wszyscy chcieliśmy dobrze, tylko zabrakło nam rozmowy?
Dziś siedzę sam w swoim pokoju i myślę: czy naprawdę można zrobić coś dobrego bez konsekwencji? Czy rodzina zawsze musi oznaczać kompromisy i niedopowiedzenia? Może czasem warto po prostu powiedzieć głośno to, co boli…