Dom, którego nikt nie chciał – aż do chwili, gdy stał się spadkiem
– Mamo, czy naprawdę musisz mieszkać w tym starym domu? – zapytała Agnieszka, patrząc na mnie z wyraźną irytacją. Jej głos odbił się echem od ścian, które pamiętały jeszcze śmiech mojego męża i dzieci, zanim każde z nich wyfrunęło z gniazda, zostawiając mnie samą z kurzem wspomnień.
Zacisnęłam dłonie na filiżance herbaty. „Agnieszka, to jest mój dom. Tu się wychowaliście. Tu wszystko ma swoje miejsce.”
– Ale przecież możesz go sprzedać i zamieszkać gdzieś bliżej nas! – wtrącił się Tomek, mój syn, który od lat mieszkał w Warszawie i wpadał tylko na święta, jeśli w ogóle.
Spojrzałam na nich oboje. Przez chwilę miałam wrażenie, że patrzę na obcych ludzi. Ich twarze były napięte, oczy niecierpliwe. Przypomniałam sobie, jak kiedyś biegali po ogrodzie, jak Agnieszka płakała, gdy rozbiła kolano, a Tomek przynosił mi bukiety mleczy.
– Nie chcę sprzedawać domu – powiedziałam cicho. – To jedyne, co mi zostało.
Agnieszka przewróciła oczami. – Mamo, nie bądź sentymentalna. Przecież sama tu nie dasz rady. A dom się sypie.
Wiedziałam, że mają rację. Dach przeciekał, okna skrzypiały przy każdym podmuchu wiatru. Ale to był mój świat. Mój azyl po śmierci męża. Po tym, jak dzieci wyjechały i coraz rzadziej dzwoniły.
Ostatnie lata były dla mnie trudne. Samotność potrafi być gorsza niż choroba. Czasem łapałam się na tym, że rozmawiam z fotografiami na komodzie. Z mężem, który odszedł nagle na zawał. Z dziećmi, które dorosły i zapomniały o matce.
A potem przyszedł ten list od notariusza.
„Pani Janino, proszę zgłosić się do kancelarii w sprawie testamentu po zmarłym bracie…”
Brat, z którym nie rozmawiałam od lat. Pokłóciliśmy się o głupoty – o kawałek ziemi po rodzicach. On wyjechał do Niemiec i słuch po nim zaginął. Teraz okazało się, że zostawił mi wszystko: dom pod Wrocławiem, trochę oszczędności.
Nie powiedziałam dzieciom od razu. Chciałam to przemyśleć. Ale wieści szybko się rozchodzą w małych miasteczkach. Już następnego dnia zadzwoniła Agnieszka.
– Mamo! Słyszałam o spadku po wujku! To prawda?
Jej głos był inny niż zwykle – ożywiony, pełen nadziei.
– Tak – odpowiedziałam ostrożnie. – Ale jeszcze nic nie jest pewne.
– Musimy to omówić! Przyjedziemy z Tomkiem w weekend.
I tak oto po latach ciszy moje dzieci nagle przypomniały sobie o moim istnieniu.
W sobotę rano dom ożył jak za dawnych lat. Agnieszka z mężem i dwójką dzieci, Tomek z narzeczoną. Wszyscy naraz w kuchni, hałas, śmiechy – ale coś było nie tak. Czułam to pod skórą.
– Mamo, powinnaś pomyśleć o przyszłości – zaczęła Agnieszka podczas obiadu. – Ten dom po wujku można by sprzedać za niezłe pieniądze. Podzielimy się wszyscy…
– To nie takie proste – przerwałam jej stanowczo. – To jest mój spadek. I jeszcze nie wiem, co zrobię.
Tomek spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Myślisz tylko o sobie? Przecież my też mamy rodziny! Kredyty! Dzieci!
Zrobiło mi się zimno. Czy naprawdę jestem już tylko przeszkodą na drodze do pieniędzy?
Wieczorem usiadłam sama w salonie. Słyszałam ich rozmowy za ścianą:
– Mama jest uparta jak zawsze…
– Może trzeba ją przekonać…
– A jeśli przepisze wszystko komuś innemu?
Łzy napłynęły mi do oczu. Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Poświęcałam się dla nich, rezygnowałam ze swoich marzeń. Teraz byłam tylko kluczem do spadku.
Następnego dnia Agnieszka zaproponowała spacer po ogrodzie.
– Mamo, nie rozumiesz… My naprawdę potrzebujemy tych pieniędzy. Ty już swoje życie przeżyłaś…
Zatrzymałam się nagle i spojrzałam jej prosto w oczy:
– A ty? Przeżywasz swoje życie na moich plecach?
Zamilkła. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach cień wstydu.
Wieczorem Tomek przyszedł do mnie do pokoju.
– Mamo… Przepraszam za dzisiaj. Po prostu… Czasy są ciężkie.
Pokiwałam głową.
– Wiem, Tomku. Ale czy naprawdę uważasz, że pieniądze są ważniejsze niż rodzina?
Nie odpowiedział.
Po ich wyjeździe dom znów ucichł. Chodziłam od pokoju do pokoju i zastanawiałam się: co powinnam zrobić? Czy powinnam podzielić się spadkiem? Czy może zostawić wszystko komuś innemu? Może przekazać dom na cele charytatywne?
Przez kolejne tygodnie dzieci dzwoniły częściej niż przez ostatnie lata razem wzięte. Każda rozmowa była jednak podszyta niepokojem: „A co z testamentem?”, „Czy już byłaś u notariusza?”.
Czułam się coraz bardziej osaczona.
Pewnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Zofia.
– Pani Janino, widzę panią codziennie smutną… Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. Siedziałyśmy przy herbacie długo w noc.
– Wie pani co? – powiedziała w końcu Zofia. – Pieniądze przyciągają ludzi tylko na chwilę. Serce zostaje puste na zawsze.
Te słowa utkwiły mi w głowie.
W końcu podjęłam decyzję: dom po bracie przekażę fundacji pomagającej samotnym matkom. Dzieciom zostawię nasz stary dom – jeśli będą chciały go utrzymać.
Kiedy powiedziałam im o tym przez telefon, zapadła cisza.
– Jak możesz nam to zrobić? – krzyknęła Agnieszka.
– To niesprawiedliwe! – dodał Tomek.
Ale ja byłam spokojna jak nigdy dotąd.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na ogród pełen kwiatów zasadzonych przez mojego męża wiele lat temu. Wiem już jedno: nie można kupić miłości ani szacunku własnych dzieci za żadne pieniądze świata.
Czy warto wybaczać tym, którzy widzą w tobie tylko portfel? Czy rodzina to jeszcze rodzina, gdy łączy ją już tylko testament?