Kiedy stałam się zbędna: Wyznanie polskiej teściowej

– Halina, czy możesz nie wtrącać się w nasze sprawy? – głos Agaty był zimny jak lód, a jej spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Stałam w kuchni mojego syna, trzymając w rękach talerz z jeszcze ciepłym sernikiem, który upiekłam specjalnie dla nich. Chciałam tylko pomóc, być blisko, poczuć się potrzebna. Ale w tej chwili poczułam się jak intruz we własnej rodzinie.

Od zawsze wierzyłam, że rodzina to najważniejsza rzecz na świecie. Wychowałam Michała sama, po śmierci męża. Było nam ciężko, ale zawsze byliśmy razem. Kiedy poznał Agatę, byłam szczęśliwa – widziałam, jak bardzo ją kocha. Przyjęłam ją do rodziny z otwartymi ramionami, choć w głębi duszy czułam niepokój. Może to była zazdrość? Może strach przed samotnością?

Na początku wszystko układało się dobrze. Zapraszali mnie na obiady, dzwonili, pytali o radę. Czułam się ważna. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Coraz rzadziej odbierali telefon, coraz częściej słyszałam wymówki: „Jesteśmy zajęci”, „Może innym razem”. Próbowałam nie narzucać się, ale tęsknota za synem była silniejsza ode mnie.

Pewnego dnia zadzwoniłam do Michała. Chciałam zapytać, czy mogę przyjść na kawę. Odebrała Agata. – Halina, dziś nie damy rady. Michał jest zmęczony po pracy. – Jej ton był uprzejmy, ale wyczuwałam w nim chłód. – Może w weekend? – zaproponowałam nieśmiało. – Zobaczymy – odpowiedziała szybko i rozłączyła się.

Zaczęłam czuć się jak piąte koło u wozu. Przestałam dzwonić, czekałam aż sami się odezwą. Mijały tygodnie, a telefon milczał. W końcu postanowiłam ich odwiedzić bez zapowiedzi. Upiekłam sernik, kupiłam kwiaty i pojechałam do nich z nadzieją, że sprawię im radość.

Drzwi otworzyła mi Agata. Była wyraźnie zaskoczona moją wizytą. – Och… Halina… nie spodziewaliśmy się ciebie – powiedziała, patrząc na mnie z lekkim wyrzutem. Michał siedział w salonie przed telewizorem i nawet nie podszedł się przywitać. Poczułam ukłucie w sercu.

Usiedliśmy przy stole. Próbowałam rozmawiać o wszystkim i o niczym: o pogodzie, o pracy Michała, o planach na wakacje. Odpowiadali zdawkowo, wymieniali między sobą spojrzenia pełne napięcia. W końcu Agata powiedziała: – Halina, doceniamy twoje starania, ale chcielibyśmy mieć trochę prywatności. Jesteśmy już dorosłymi ludźmi i chcemy sami decydować o naszym życiu.

Zaniemówiłam. Przez chwilę siedziałam w ciszy, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Nie chciałam wam przeszkadzać… – wyszeptałam drżącym głosem. Michał spojrzał na mnie z zakłopotaniem, ale nic nie powiedział.

Wróciłam do pustego mieszkania i długo płakałam. Czułam się zdradzona przez własnego syna. Przecież wszystko robiłam dla niego! Poświęciłam swoje życie, żeby miał lepiej niż ja. Czy to tak miało wyglądać moje życie na emeryturze? Samotność i cisza?

Zaczęły nachodzić mnie czarne myśli. Przestałam wychodzić z domu, unikałam znajomych, nie odbierałam telefonów od sąsiadek. Każdy dzień był taki sam: kawa, telewizor, wspomnienia. Czasem patrzyłam na zdjęcia Michała z dzieciństwa i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja siostra Zofia. – Halina, co się z tobą dzieje? Nie odzywasz się od tygodni! – Jej głos był pełen troski.
– Nie chcę nikomu przeszkadzać – odpowiedziałam cicho.
– Przestań mówić głupoty! Jesteś ich matką! Może oni też nie wiedzą, jak z tobą rozmawiać? Może warto spróbować inaczej?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Postanowiłam napisać list do Michała i Agaty. Opisałam w nim swoje uczucia: samotność, tęsknotę za rodziną, strach przed odrzuceniem. Prosiłam tylko o jedno – żeby nie zapominali o mnie całkowicie.

Nie odpowiedzieli od razu. Minęły dwa tygodnie zanim zadzwonił Michał.
– Mamo… przeczytaliśmy twój list – zaczął niepewnie. – Przepraszam, że tak wyszło… My też nie wiedzieliśmy jak to wszystko poukładać.
– Chciałam tylko być blisko was… – przerwałam mu ze łzami w oczach.
– Wiem… Może spróbujemy jeszcze raz? Tylko spokojniej?

Zgodziłam się bez wahania. Od tamtej pory widujemy się rzadziej niż bym chciała, ale nasze spotkania są spokojniejsze i bardziej szczere. Staram się nie narzucać ze swoimi radami i pozwalam im żyć po swojemu.

Czasem jednak patrzę na puste krzesło przy stole i pytam siebie: czy naprawdę musiałam stać się zbędna we własnej rodzinie? Czy każda matka musi kiedyś nauczyć się samotności? A może to ja powinnam nauczyć się odpuszczać i pozwolić dzieciom dorosnąć? Co wy o tym myślicie?