Niewidzialna cena miłości: Moje życie jako babcia na pełen etat
– Halina, możesz zostać jeszcze godzinę dłużej? – głos mojej córki, Magdy, drżał lekko, ale nie było w nim pytania. Raczej oczekiwanie.
Patrzyłam na zegar w kuchni. Była już osiemnasta. Od ósmej rano byłam z wnukami – Zosią i Antosiem. Zosia miała siedem lat, Antoś cztery. Oboje pełni energii, z tysiącem pytań na minutę. Magda i jej mąż, Tomek, pracowali do późna. Od kiedy przeszłam na emeryturę, opieka nad wnukami stała się moim codziennym obowiązkiem.
– Oczywiście – odpowiedziałam cicho, choć w środku czułam narastające zmęczenie i żal.
Zosia wbiegła do kuchni z kartką i kredkami. – Babciu, narysujesz ze mną pieska?
Uśmiechnęłam się, choć marzyłam tylko o chwili ciszy. – Jasne, kochanie.
Rysowałyśmy razem, a Antoś próbował zbudować wieżę z klocków. W tle słyszałam dźwięk telefonu Magdy – kolejny mail z pracy. Tomek wrócił dopiero po dziewiętnastej. Przyszedł do kuchni, rzucił krótkie „cześć” i od razu poszedł do salonu.
Wieczorem wracałam do pustego mieszkania. Siadałam przy stole i patrzyłam na zdjęcie mojego zmarłego męża, Andrzeja. – Gdybyś tu był… – szeptałam. – Może byłoby łatwiej.
Zawsze byłam dla wszystkich. Dla Magdy, kiedy była mała i bała się burzy. Dla Andrzeja, gdy chorował na serce. Teraz dla wnuków. Ale kto jest dla mnie?
Pewnego dnia, gdy odbierałam Zosię ze szkoły, spotkałam starą znajomą – panią Jadwigę. – Halinko! Jak ty wyglądasz… zmęczona jesteś.
– Trochę tak – przyznałam niechętnie.
– Musisz też pomyśleć o sobie. Dzieci dorosną, a ty? – spojrzała na mnie przenikliwie.
Te słowa wracały do mnie przez kolejne dni jak echo. Zaczęłam zauważać, jak bardzo moje życie kręci się wokół innych. Każdego ranka budziłam się z myślą: „Co dziś muszę zrobić dla nich?”
W weekendy Magda i Tomek coraz częściej prosili mnie o pomoc. – Mamo, może weźmiesz dzieci na noc? Chcielibyśmy wyjść do kina.
Nie potrafiłam odmówić. Przecież kocham wnuki. Ale coraz częściej czułam się jak opiekunka, nie babcia.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Magdy i Tomka przez przypadek:
– Mama zawsze się zgadza. Nawet nie pyta, czy jej to pasuje.
– No właśnie… czasem mam wrażenie, że nie ma swojego życia.
– Ale przecież ona lubi być z dziećmi…
Zamarłam. Czy naprawdę tak myślą? Że nie mam własnych potrzeb?
Zaczęłam rozmawiać ze sobą w myślach coraz częściej:
„Halina, kiedy ostatnio byłaś w teatrze? Kiedy spotkałaś się z koleżankami? Kiedy zrobiłaś coś tylko dla siebie?”
W końcu zebrałam się na odwagę i zapisałam na zajęcia z jogi dla seniorów w domu kultury. Pierwszy raz od lat poczułam się wolna. Po zajęciach usiadłyśmy z innymi kobietami przy herbacie. Rozmawiałyśmy o wszystkim – o dzieciach, o samotności, o marzeniach.
Wróciłam do domu później niż zwykle. Telefon dzwonił bez przerwy – Magda:
– Mamo! Gdzie jesteś? Miałaś odebrać Zosię!
– Magdo, dziś nie mogę. Zapomniałaś? Mówiłam ci o jodze.
Po drugiej stronie cisza.
– No dobrze… damy sobie radę.
Poczułam ulgę i… wyrzuty sumienia. Czy jestem złą matką? Złą babcią?
Następnego dnia Magda przyszła do mnie z pretensjami:
– Mamo, nie możesz tak po prostu znikać! My na ciebie liczymy!
– A kto liczy się ze mną? – zapytałam cicho.
Magda spojrzała na mnie zdziwiona.
– Przecież zawsze byłaś…
– Właśnie. Zawsze byłam dla was. Ale ja też mam swoje życie.
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W oczach Magdy pojawiły się łzy.
– Przepraszam… Nie wiedziałam, że tak się czujesz.
Od tego dnia zaczęło się powolne budowanie nowych granic. Nie było łatwo. Często miałam poczucie winy, gdy odmawiałam pomocy. Ale coraz częściej słyszałam od Magdy:
– Mamo, jeśli nie możesz dziś zostać z dziećmi, powiedz śmiało.
Zaczęłam wychodzić do ludzi – zapisałam się na kurs malowania akwarelą, zaczęłam czytać książki, które zawsze chciałam przeczytać. Czułam się coraz bardziej sobą.
Jednak rodzina nie zawsze rozumiała moją zmianę. Tomek często rzucał kąśliwe uwagi:
– Teraz babcia ma swoje życie…
Zosia czasem pytała smutno:
– Babciu, już mnie nie kochasz?
Za każdym razem tłumaczyłam:
– Kocham cię bardzo, ale babcia też musi czasem odpocząć.
Najtrudniejsze były święta. Wszyscy oczekiwali tradycyjnego barszczu i pierogów lepionych przeze mnie przez dwa dni bez przerwy. Tym razem powiedziałam:
– W tym roku każdy przynosi coś od siebie.
Było trochę narzekania, ale… dali radę.
Czasem siadam wieczorem przy oknie i patrzę na rozświetlone bloki wokół mojego osiedla. Myślę o innych kobietach takich jak ja – które kochają swoje rodziny ponad wszystko, ale zapominają o sobie.
Czy naprawdę musimy wybierać między miłością do bliskich a miłością do siebie? Czy można być dobrą babcią i jednocześnie mieć własne życie?
Czasem wystarczy jedno „nie”, by odzyskać siebie.