Moja teściowa miała „genialny” pomysł: oddajcie mi oszczędności, a mieszkanie przepiszę na waszą córkę. Czy można ufać rodzinie?
— Ivana, przecież to dla waszego dobra! — głos teściowej, pani Haliny, odbijał się echem w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zamknęłam za nią drzwi. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą, i próbowałam zrozumieć, jakim cudem znalazłam się w tej sytuacji.
Mój mąż, Tomek, siedział przy stole i nerwowo bębnił palcami o blat. — Może ona naprawdę chce dobrze? — rzucił niepewnie, unikając mojego wzroku.
— Tomek, czy ty siebie słyszysz? — wybuchłam. — Mamy oddać jej wszystko, co odkładaliśmy przez lata, a ona „może” przepisze mieszkanie na Zosię? Przecież to brzmi jak szantaż!
Wiedziałam, że nie powinnam tak krzyczeć. Zosia bawiła się w swoim pokoju, a ja nie chciałam, żeby słyszała nasze kłótnie. Ale emocje brały górę. Przez ostatnie miesiące żyliśmy w ciągłym napięciu. Mieszkanie, w którym mieszkaliśmy od ślubu, należało do Haliny. Od początku dawała nam do zrozumienia, że to jej własność i że powinniśmy być wdzięczni za dach nad głową.
Oszczędzaliśmy z Tomkiem każdy grosz. Marzyliśmy o własnym kącie, gdzie nikt nie będzie nam zaglądał do garnków ani komentował wyborów wychowawczych. Ale ceny mieszkań w Warszawie rosły szybciej niż nasze pensje. Kiedy Halina zaproponowała swoje „rozwiązanie”, poczułam ulgę i niepokój jednocześnie.
— Dajcie mi swoją uciułaną sumkę — powiedziała z uśmiechem podczas niedzielnego obiadu. — A ja przepiszę mieszkanie na Zosię. Przynajmniej będziecie mieli pewność, że nikt was nie wyrzuci.
Z jednej strony — bezpieczeństwo dla córki. Z drugiej — oddanie wszystkiego bez żadnej gwarancji. Przecież Halina mogła zmienić zdanie w każdej chwili. Znałam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że potrafi być kapryśna i pamiętliwa.
Wieczorem zadzwoniłam do mojej mamy.
— Ivana, nie rób tego — powiedziała stanowczo. — To nie jest uczciwe. Jeśli już musicie jej coś dać, to tylko pod warunkiem aktu notarialnego od razu.
Ale Tomek nie chciał słyszeć o „stawianiu warunków”.
— To moja mama! — powtarzał uparcie. — Nie zrobiłaby nam tego.
Patrzyłam na niego i czułam narastającą przepaść między nami. On był lojalny wobec matki, ja wobec naszej przyszłości. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo milczeniem.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W przedpokoju usłyszałam rozmowę Tomka z Haliną przez telefon:
— Mamo, Ivana się upiera… Tak, wiem… Ale ona się boi… Nie wiem, czy się zgodzi…
Weszłam do kuchni i spojrzałam mu prosto w oczy.
— Chcesz oddać jej wszystko? Nawet jeśli zostaniemy z niczym?
Tomek spuścił głowę.
— Chcę tylko spokoju…
Zaczęłam płakać. Nie ze złości, ale z bezsilności. Czułam się jak intruz we własnym domu. Każda decyzja była podejmowana poza mną albo przeciwko mnie.
Następnego dnia Halina przyszła bez zapowiedzi.
— No i co zdecydowaliście? — zapytała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
— Chcemy mieć pewność — odpowiedziałam drżącym głosem. — Akt notarialny albo nic.
Halina spojrzała na mnie z pogardą.
— Nie ufacie mi? Po tym wszystkim?
— To nie kwestia zaufania…
— W takim razie nie ma o czym mówić! — przerwała mi i wyszła trzaskając drzwiami.
Tomek był blady jak ściana.
— Co ty narobiłaś…
Przez kolejne tygodnie atmosfera była nie do zniesienia. Halina przestała się odzywać. Tomek zamknął się w sobie. Zosia pytała, dlaczego babcia już jej nie odwiedza.
W pracy też nie było łatwo. Szefowa coraz częściej rzucała mi kąśliwe uwagi o „problemach rodzinnych”, które rzekomo wpływają na moją wydajność. Czułam się osaczona ze wszystkich stron.
Pewnej nocy obudziłam się zlękniona. Śniło mi się, że Halina wyrzuca nas z mieszkania, a my z Tomkiem i Zosią błąkamy się po mieście bez dachu nad głową. Rano podjęłam decyzję.
— Musimy zacząć od nowa — powiedziałam Tomkowi przy śniadaniu. — Wynajmijmy coś małego. Zacznijmy odkładać od nowa. Nie chcę już żyć w strachu i zależności od twojej matki.
Tomek długo milczał.
— Nie wiem, czy dam radę…
— Ja też nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Ale musimy spróbować dla Zosi.
Wyprowadzka była bolesna i upokarzająca. Halina nie przyszła się pożegnać. Znaleźliśmy małe dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Było ciasno i głośno od sąsiadów, ale pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.
Zosia szybko przyzwyczaiła się do nowego miejsca. Ja zaczęłam doceniać ciszę i brak ciągłego oceniania. Tomek powoli otwierał się na rozmowy o przyszłości bez matczynej kontroli.
Czasem zastanawiam się, czy podjęliśmy dobrą decyzję. Czy można ufać rodzinie bezgranicznie? Czy lepiej postawić granice i walczyć o swoje szczęście?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy rodzina zawsze powinna być ponad wszystkim?