Mama, nie mogę już dłużej: Klucze do naszego domu nie są już twoje

– Marcin, nie poznaję cię. To twoja matka! – głos Magdy drżał, a jej oczy błyszczały od łez. Stała w kuchni, opierając się o blat, jakby tylko on trzymał ją w pionie.

Patrzyłem na nią, czując, jak serce wali mi w piersi. W ręku ściskałem pęk kluczy – te same, które od lat wisiały na haczyku przy drzwiach wejściowych. Klucze do naszego mieszkania, które kiedyś dałem mamie z myślą, że będzie mogła nas odwiedzać, pomagać, być częścią naszego życia. Nie przewidziałem tylko jednego: że ta bliskość stanie się dla nas przekleństwem.

– Magda… – zacząłem cicho, ale przerwała mi gwałtownie:

– Nie mów mi znowu, że „ona się stara”. Widziałeś dzisiaj? Przyszła bez zapowiedzi, weszła do pokoju, kiedy karmiłam Olka. Powiedziała przy nim, że „matka powinna wiedzieć lepiej”, bo „dziecko płacze przez moje błędy”. Marcin, ile jeszcze to potrwa?

Nie umiałem odpowiedzieć. W głowie miałem chaos. Z jednej strony mama – Halina, kobieta silna, dumna, która po śmierci taty sama mnie wychowywała. Zawsze powtarzała: „Rodzina to świętość”. Z drugiej strony Magda – moja żona, miłość mojego życia, matka mojego syna. I ja – rozdarty między nimi jak stara koszula.

Pamiętam dzień naszego ślubu. Mama płakała ze wzruszenia, ale już wtedy czułem jej niechęć do Magdy. „Ona nie jest z naszej parafii”, „Nie zna się na gotowaniu”, „Za młoda na poważne życie” – szeptała ciotkom podczas wesela. Udawałem, że nie słyszę. Myślałem: „Z czasem się dogadają”.

Ale czas tylko wszystko pogorszył.

Po narodzinach Olka mama zaczęła przychodzić codziennie. Najpierw z zupą albo kompotem – „żebyście mieli coś domowego”. Potem coraz częściej bez zapowiedzi. Wchodziła do mieszkania jak do siebie. Przestawiała rzeczy w kuchni („Tu będzie wygodniej”), poprawiała firanki („Za mało światła”), komentowała wychowanie Olka („Nie noś go tyle na rękach”).

Magda próbowała rozmawiać ze mną spokojnie:

– Marcin, ja ją rozumiem… Ale czuję się tu jak gość. To nasz dom.

Wtedy jeszcze ją uspokajałem:

– Daj jej czas. Ona chce dobrze.

Ale dzisiaj coś we mnie pękło. Kiedy zobaczyłem łzy Magdy i strach w oczach Olka, który zaczął płakać na widok babci – zrozumiałem, że muszę coś zrobić.

Wieczorem zadzwoniłem do mamy:

– Mamo… Musimy porozmawiać.

– Co się stało? Olek chory?

– Nie… Chodzi o coś innego. Możesz przyjść jutro?

Przyszła punktualnie o 10:00. Usiadła sztywno na kanapie, patrząc na mnie z niepokojem.

– Mamo… – zacząłem niepewnie. – Chciałbym cię prosić… żebyś oddała klucze do naszego mieszkania.

Cisza. Przez chwilę słyszałem tylko tykanie zegara i szum ulicy za oknem.

– Co ty mówisz? – jej głos był cichy, ale groźny.

– Mamo… To nie jest łatwe dla mnie. Ale… Magda i ja potrzebujemy trochę prywatności. Chcemy sami decydować o naszym domu.

Mama patrzyła na mnie długo. Jej twarz stężała.

– To ona ci kazała?

– Nie… To moja decyzja.

– Kłamiesz! Ona cię ustawiła pod pantoflem! Poświęciłam dla ciebie całe życie! A teraz wyrzucasz mnie za drzwi?!

Czułem, jak robi mi się gorąco. Chciałem ją przytulić, powiedzieć, że to nie tak… Ale ona już wstała i rzuciła klucze na stół.

– Proszę bardzo! Nie jestem tu potrzebna! Zobaczysz jeszcze, jak ci będzie bez matki!

Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami tak mocno, że Olek się obudził i zaczął płakać.

Magda podeszła do mnie i objęła mnie od tyłu.

– Przepraszam… – wyszeptałem.

– Nie masz za co przepraszać. Zrobiłeś to dla nas.

Ale ja czułem się jak zdrajca.

Przez kolejne dni mama nie odbierała telefonu. Ciotka Jadzia zadzwoniła do mnie wieczorem:

– Marcinie, co ty narobiłeś? Halina płacze cały dzień! Mówi, że już nie ma syna!

Nie spałem całą noc. W głowie miałem obrazy z dzieciństwa: mama prowadzi mnie za rękę do przedszkola; mama piecze szarlotkę na moje urodziny; mama płacze po pogrzebie taty i mówi: „Teraz jesteśmy tylko we dwoje”.

A teraz…

Magda próbowała mnie pocieszać:

– Daj jej czas. Może zrozumie.

Ale ja widziałem jej zmęczenie. Wiedziałem, ile ją kosztowały te lata walki o własny kąt.

Po tygodniu poszedłem do mamy. Siedziała w fotelu przy oknie, patrząc na blok naprzeciwko.

– Mamo…

Nie odpowiedziała.

– Przepraszam cię… Ale musiałem to zrobić. Magda jest moją żoną. Olek moim synem. Muszę być dla nich…

Odwróciła się powoli:

– A dla mnie już nie musisz?

Zamilkłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Wiesz… – zaczęła cicho – kiedy twój ojciec umarł, obiecałam sobie jedno: że nigdy nie będziesz sam. Chciałam być blisko… Może za bardzo… Ale ty byłeś moim całym światem.

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Mamo… Ja cię kocham. Ale muszę być też ojcem i mężem.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Potem mama skinęła głową:

– Rozumiem… Ale boli mnie to bardziej niż myślisz.

Wróciłem do domu z ciężkim sercem. Wiedziałem jednak, że zrobiłem dobrze. Dla Magdy. Dla Olka. Dla naszej rodziny.

Czasami trzeba wybrać między tym, co wygodne a tym, co słuszne.

Dziś patrzę na śpiącego Olka i zastanawiam się: czy można być dobrym synem i dobrym mężem jednocześnie? Czy każda rodzina musi przejść przez taki ból?