Musieliśmy zmienić zamki, żeby teściowa nie wchodziła do naszego domu – historia o tym, jak marzenia jednej osoby mogą zniszczyć rodzinę
— Znowu była w naszej sypialni. — Głos Pawła drżał, kiedy wrócił z pracy i zobaczył porozrzucane po łóżku moje ubrania. — Mówiłem jej, żeby nie przychodziła bez zapowiedzi!
Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba, który miał być symbolem naszego nowego początku. Ale zamiast ciepła czułam tylko zimno. Znowu. Bo znowu była tu ona — teściowa.
Od początku wiedziałam, że nie będę spełnieniem marzeń pani Haliny. Kiedy Paweł przedstawił mnie rodzicom, jej spojrzenie przeszyło mnie na wskroś. „A czym się zajmujesz?” — zapytała z wymuszoną uprzejmością. „Jestem nauczycielką w podstawówce” — odpowiedziałam, starając się brzmieć pewnie. Widziałam rozczarowanie na jej twarzy. „Aha…” — mruknęła, jakby już wtedy przekreśliła mnie w swoich planach na przyszłość syna.
Paweł był jej jedynym dzieckiem. Po śmierci męża całą energię przelała na niego. Chciała dla niego wszystkiego, co najlepsze — najlepiej bogatej żony z wpływowej rodziny, najlepiej z Warszawy, a nie z małego miasteczka pod Radomiem. Ja byłam tylko „tą dziewczyną z prowincji”.
Mimo to pobraliśmy się. Wynajęliśmy małe mieszkanie na obrzeżach miasta i zaczęliśmy budować własny świat. Ale pani Halina nie zamierzała odpuścić. Zjawiała się bez zapowiedzi, czasem nawet dwa razy dziennie. Przynosiła słoiki, ciasta, czasem pranie Pawła z dzieciństwa — „bo ty pewnie nie umiesz tak dobrze wyprać”. Przestawiała rzeczy w kuchni, zaglądała do szafek, komentowała moje zakupy: „Po co ci tyle makaronu? Paweł nigdy nie lubił makaronu!”.
Najgorsze były jednak te chwile, kiedy zostawałam sama w domu. Słyszałam klucz w zamku i wiedziałam już, że to ona. Wchodziła bez pukania, bez słowa. Czasem nawet nie zauważała mnie w salonie — szła prosto do sypialni Pawła, jakby to był jej pokój.
Próbowałam rozmawiać z Pawłem. „To twoja mama, musisz jej coś powiedzieć!” — prosiłam go wieczorami. On tylko wzdychał: „Ona się martwi… Po prostu taka jest”. Ale ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam ją przy moim biurku. Przeglądała moje notatki do lekcji, czytała mój pamiętnik! Zamarłam w drzwiach.
— Co pani robi?!
Podskoczyła jak oparzona.
— Chciałam tylko zobaczyć, czym się zajmujesz… Paweł mówił, że jesteś zajęta szkołą, a ja chciałam wiedzieć, czy dobrze sobie radzisz.
— To moja prywatność! Proszę tak nie robić!
Obraziła się śmiertelnie i wyszła trzaskając drzwiami.
Myślałam, że to coś zmieni. Ale było tylko gorzej. Następnego dnia zadzwoniła do Pawła i płakała przez telefon: „Twoja żona mnie nienawidzi! Ona chce mnie wyrzucić z twojego życia!” Paweł był rozdarty między nami. Przestał ze mną rozmawiać o problemie, coraz częściej wychodził z domu pod byle pretekstem.
W końcu przyszedł ten dzień, kiedy już nie wytrzymałam. Po powrocie do domu zobaczyłam na stole list od pani Haliny: „Nie zasługujesz na mojego syna. On mógł mieć lepsze życie”. Pękło we mnie coś.
Wieczorem powiedziałam Pawłowi:
— Albo ona przestaje tu przychodzić bez zapowiedzi, albo ja się wyprowadzam.
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
— To moja matka… Nie mogę jej tego zrobić.
— A ja? Ja nie zasługuję na szacunek?
Następnego dnia zadzwoniłam do ślusarza i zmieniłam zamki. Oddałam Pawłowi nowy klucz i powiedziałam:
— Twoja mama już tu nie wejdzie bez naszej zgody.
Był wściekły. Przez tydzień prawie się do mnie nie odzywał. Pani Halina dzwoniła codziennie, groziła sądem (!), płakała do słuchawki: „Jak mogłaś mi to zrobić? To ja cię przyjęłam do rodziny!”
W końcu Paweł spakował walizkę i pojechał do niej na kilka dni. Wrócił inny — cichy, zamknięty w sobie. Nasze rozmowy stały się chłodne i krótkie. Czułam się winna, ale jednocześnie wiedziałam, że musiałam postawić granicę.
Minęły dwa miesiące. Pani Halina przestała przychodzić, ale nasza rodzina już nigdy nie była taka sama. Paweł coraz częściej nocował u matki lub wracał późno z pracy. Ja zamknęłam się w sobie i zaczęłam rozważać rozwód.
Czasem zastanawiam się, czy można było temu zapobiec. Czy gdybym była bardziej uległa albo gdyby Paweł potrafił postawić matce granice — bylibyśmy dziś szczęśliwą rodziną? Czy naprawdę marzenia jednej osoby mogą zniszczyć wszystko?
Może ktoś z was miał podobnie? Czy można jeszcze odbudować rodzinę po czymś takim?