Trzy tygodnie małżeństwa i rozwód na horyzoncie – historia Magdy i Pawła
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Tak, dokładnie – trzask drzwiami, który rozdarł ciszę naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, kiedy Paweł wrócił z pracy i bez słowa zamknął się w sypialni. Byliśmy małżeństwem od trzech tygodni. Trzech tygodni! A ja już czułam, że nie wytrzymam ani dnia dłużej.
Moja mama, Grażyna, powtarzała mi przez całe narzeczeństwo: „Magda, nie śpiesz się z tym ślubem. Paweł to dobry chłopak, ale czy naprawdę go znasz?” Zbywałam ją śmiechem. Przecież byliśmy razem dwa lata, znaliśmy się ze studiów, razem chodziliśmy na koncerty do Stodoły, jeździliśmy na Mazury pod namiot. Paweł był czuły, zabawny, potrafił mnie rozśmieszyć nawet w najgorszy dzień. Wierzyłam, że to właśnie z nim chcę spędzić resztę życia.
Ślub był piękny – klasyczna biała suknia, Paweł w granatowym garniturze, rodzina i przyjaciele wzruszeni do łez. Tańczyliśmy do rana przy disco polo, a potem pojechaliśmy na tydzień do Zakopanego. Tam jeszcze wszystko wydawało się normalne. Dopiero po powrocie zaczęła się codzienność.
Pierwszy sygnał? Kiedy poprosiłam Pawła, żeby wyniósł śmieci. Spojrzał na mnie jakbym go obraziła.
– Magda, przecież dopiero co wróciłem z pracy! – rzucił i usiadł przed komputerem.
– Ja też pracuję! – odpowiedziałam z wyrzutem.
– Ale ty masz home office, to możesz ogarnąć mieszkanie – odburknął.
Zamurowało mnie. Przez dwa lata dzieliliśmy się obowiązkami po równo. Teraz nagle wszystko spadło na mnie. Pranie, gotowanie, sprzątanie – jakby ślub zmienił wszystko w jego głowie.
Zaczęły się drobne kłótnie. O to, że nie kupiłam jego ulubionego chleba z ziarnami. O to, że nie wyprasowałam mu koszuli na spotkanie w pracy. O to, że zostawiłam kubek po kawie na stole. Każda rozmowa kończyła się jego milczeniem albo trzaskaniem drzwiami.
Najgorsze przyszło w weekend. Przyjechała jego mama, pani Elżbieta – typowa polska teściowa z małego miasta pod Radomiem. Już od progu zaczęła komentować:
– Ooo, Magda, widzę, że firanki nie są wyprasowane… A Pawełku, ty taki zmęczony wyglądasz! Czy Magda dobrze ci gotuje?
Paweł tylko się uśmiechał i pozwalał jej mówić. Czułam się jak intruz we własnym domu. Wieczorem próbowałam z nim o tym porozmawiać:
– Paweł, czemu nie stanąłeś po mojej stronie? Twoja mama mnie upokarza!
– Przesadzasz – odpowiedział chłodno. – Ona chce dobrze.
Poczułam się kompletnie sama. Zadzwoniłam do mamy:
– Mamo, ja nie wiem czy ja dam radę…
– Magda, początki są trudne – usłyszałam w słuchawce. – Musicie się dotrzeć.
Ale ja już nie chciałam się docierać. Każdy dzień był walką o odrobinę szacunku i czułości. Paweł coraz częściej wychodził z kolegami „na piwo”, wracał późno i nawet nie pytał jak minął mi dzień. Zaczęłam podejrzewać, że coś przede mną ukrywa.
Pewnego wieczoru zobaczyłam powiadomienie na jego telefonie: „Natalia: Dzięki za dzisiaj”. Serce mi stanęło. Znałam Natalię – koleżanka z pracy Pawła, zawsze trochę za bardzo uśmiechnięta w jego stronę.
– Paweł, kto to jest Natalia? – zapytałam drżącym głosem.
– Daj spokój! To tylko koleżanka! – wybuchnął.
– To czemu pisze ci „dzięki za dzisiaj” o 23?
– Bo byliśmy całą ekipą po pracy! Przestań być zazdrosna!
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: czy już mnie zdradza? Czy to ja jestem winna? Może faktycznie za dużo wymagam?
Następnego dnia Paweł wrócił jeszcze później niż zwykle. Czułam narastającą wściekłość i bezsilność. Kiedy wszedł do mieszkania, wybuchłam:
– Jeśli tak ma wyglądać nasze małżeństwo, to ja tego nie chcę!
– To sobie idź! – krzyknął i znowu trzasnął drzwiami.
Usiadłam na podłodze i płakałam jak dziecko. Przypomniały mi się słowa mamy: „Nie śpiesz się”. Ale było już za późno.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Rozmawialiśmy tylko o rachunkach i zakupach. W weekend Paweł nawet nie zapytał czy chcę gdzieś wyjść – po prostu wyszedł z domu bez słowa.
W poniedziałek zadzwoniła pani Elżbieta:
– Magda, Paweł mówił mi, że jesteś ostatnio jakaś nerwowa… Może powinnaś bardziej zadbać o dom? Mężczyzna musi mieć spokój po pracy!
Nie wytrzymałam:
– Proszę pani, ja też pracuję i robię co mogę!
– No widzisz kochanie… Ale kobieta powinna być oazą spokoju dla męża.
Rzuciłam słuchawką i poczułam jak narasta we mnie bunt. Czy naprawdę jestem tylko od tego, żeby sprzątać i gotować? Gdzie jest ten partner, którego kochałam?
Wieczorem postanowiłam postawić sprawę jasno:
– Paweł… Albo idziemy na terapię dla par, albo składam pozew o rozwód.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
– Zwariowałaś? Po trzech tygodniach?!
– Tak! Bo nie chcę tak żyć!
Milczał długo.
– Daj mi spokój…
Zadzwoniłam do przyjaciółki Ani:
– Magda… Ja przez pierwsze miesiące też miałam kryzys z Tomkiem. Ale on chciał rozmawiać… A twój Paweł?
– On tylko ucieka…
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mamy do Piaseczna. Grażyna przyjęła mnie bez słowa wyrzutu.
– Dziecko… czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby zobaczyć całość obrazu – powiedziała cicho.
Siedziałam wieczorem w swoim dawnym pokoju i patrzyłam na zdjęcia ze ślubu. Czy naprawdę aż tak bardzo się pomyliłam? Czy można tak szybko przestać kochać?
Paweł napisał SMS-a: „Może przesadziliśmy oboje?”
Nie odpisałam od razu. Potrzebowałam czasu dla siebie.
Minął tydzień. Wróciłam do mieszkania tylko po rzeczy do pracy. Paweł był w domu.
– Magda… możemy pogadać?
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Nie wiem co się stało… – zaczął cicho. – Może za bardzo uwierzyłem w to wszystko o roli mężczyzny i kobiety… Moja mama zawsze tak mówiła…
– Ale ja nie jestem twoją matką! – przerwałam mu ostro.
Zamilkł.
– Chcę spróbować jeszcze raz… Może faktycznie powinniśmy pójść do terapeuty?
Patrzyłam na niego długo. Widziałam strach i skruchę w jego oczach.
– Dobrze… Ale jeśli jeszcze raz poczuję się jak służąca albo będziesz mnie ignorował… odchodzę bez słowa.
Zgodził się.
Dziś mija miesiąc od naszego ślubu. Jesteśmy po pierwszej wspólnej sesji u psychologa. Nie jest łatwo – Paweł nadal czasem zamyka się w sobie, a ja mam ochotę uciec przy każdej kłótni. Ale próbujemy rozmawiać.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można naprawić coś tak szybko zepsutego? Czy warto walczyć o małżeństwo już na samym początku? A może lepiej odejść zanim będzie za późno?
Czy ktoś z was miał podobnie? Jak długo warto walczyć o siebie nawzajem?