Testament, który rozbił rodzinę: Historia Krzysztofa Nowaka
– Mamo, możesz mi to wytłumaczyć?! – krzyknąłem, ledwo powstrzymując łzy i złość. Stała przede mną w kuchni, zaskoczona moim nagłym wejściem i tonem głosu. W ręku trzymałem wydrukowany testament, który jeszcze godzinę temu był dla mnie czymś zupełnie nieistotnym – ot, kolejnym mailem od prawnika, który przez pomyłkę trafił na moją skrzynkę. Teraz jednak ten dokument palił mnie w dłoni jak rozżarzony węgiel.
Krzysztof Nowak – trzydzieści pięć lat, informatyk z Warszawy, syn wdowy po kolejarzu. Zawsze myślałem, że nasza rodzina jest zwyczajna: trochę kłótni, trochę śmiechu, wspólne obiady w niedzielę i ciche wsparcie w trudnych chwilach. Ale dziś wszystko się rozpadło. Testament matki był jak bomba wrzucona do spokojnego jeziora – nagle wszystko się wzburzyło.
Przeczytałem go trzy razy. Każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka: „Cały majątek przekazuję mojej córce, Annie Nowak. Synowi Krzysztofowi pozostawiam symboliczną złotówkę.”
– To jakiś żart? – zapytałem, głos mi się łamał. – Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem? Po tych latach, kiedy zostaliśmy sami po śmierci taty? Kiedy rezygnowałem z własnych planów, żeby ci pomóc?
Mama patrzyła na mnie z bólem. – Krzysiu… To nie tak… To było dawno temu, nie chciałam cię skrzywdzić…
– Nie chciałaś?! – przerwałem jej ostro. – To dlaczego napisałaś coś takiego? Dlaczego Anka dostaje wszystko, a ja nic?
Widziałem, jak jej ręce zaczynają drżeć. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła znaleźć słów. Wtedy poczułem tylko gniew. Całe życie czułem się gorszy od siostry – ona zawsze była tą lepszą: lepsze oceny, lepsza praca, lepszy mąż. A teraz jeszcze to.
– Pakuj się – powiedziałem zimno. – Wyprowadzasz się.
Zamarła. Przez chwilę myślałem, że zaraz się rozpłacze albo zacznie krzyczeć. Ale ona tylko spuściła głowę i wyszła z kuchni. Słyszałem jej kroki na schodach, szelest walizki wyciąganej spod łóżka.
Siedziałem przy stole i patrzyłem na testament. Próbowałem sobie przypomnieć wszystkie chwile z dzieciństwa: jak mama tuliła mnie po nocnych koszmarach, jak piekła dla mnie sernik na urodziny, jak płakała po śmierci taty i jak wtedy obiecałem sobie, że nigdy jej nie zostawię samej. A teraz to ja ją wyrzucałem z domu.
Telefon zadzwonił. To była Anka.
– Krzysiek, co ty wyprawiasz?! Mama do mnie dzwoniła, płacze! Co się stało?
– Przeczytałem testament – powiedziałem przez zaciśnięte zęby. – Gratuluję, jesteś jedyną spadkobierczynią.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Krzysiek… Ja nic o tym nie wiedziałam. Przecież mama zawsze mówiła, że wszystko podzieli po równo…
– Tak? To dlaczego napisała coś innego?
– Może to jakaś pomyłka? Może to stary dokument? Porozmawiaj z nią spokojnie…
– Nie mam o czym rozmawiać.
Rozłączyłem się. W głowie miałem mętlik. Z jednej strony czułem się zdradzony i upokorzony, z drugiej – coś we mnie pękało na myśl o mamie pakującej swoje rzeczy w pośpiechu.
Wieczorem dom był cichy jak nigdy wcześniej. Siedziałem w salonie i patrzyłem na zdjęcia rodzinne: mama z tatą na Mazurach, Anka na studiach, ja z dyplomem magistra. Wszystko wydawało się takie odległe i nieważne wobec tego jednego dokumentu.
Następnego dnia zadzwonił do mnie prawnik.
– Panie Krzysztofie, przepraszam za zamieszanie… Chciałem tylko wyjaśnić, że testament, który pan otrzymał, to wersja robocza sprzed kilku lat. Pańska mama już dawno sporządziła nowy dokument – majątek został podzielony po równo między pana a siostrę.
Zamarłem.
– Ale… dlaczego dostałem tamten testament?
– To była pomyłka sekretarki. Bardzo przepraszam za stres i nieporozumienie.
Odłożyłem słuchawkę i poczułem się jak idiota. Wyrzuciłem własną matkę z domu przez pomyłkę. Przez jeden mail zniszczyłem wszystko to, co budowaliśmy przez lata.
Pojechałem do Anki. Mama siedziała u niej w kuchni, zapuchnięta od płaczu.
– Mamo… – zacząłem niepewnie.
Nie spojrzała na mnie.
– Przepraszam – powiedziałem cicho. – Popełniłem błąd. Nie powinienem był tak reagować…
Cisza trwała długo. W końcu mama westchnęła ciężko.
– Krzysiu… Ja rozumiem twój ból. Ale czy naprawdę myślisz, że mogłabym cię tak skrzywdzić?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Widziałem tylko jej zmęczone oczy i drżące dłonie.
Anka objęła mamę ramieniem.
– Jesteśmy rodziną – powiedziała cicho. – Musimy sobie ufać.
Wyszedłem na balkon i spojrzałem na szare warszawskie niebo. Czułem się pusty i winny. Czy jeden błąd może przekreślić całe życie? Czy można odbudować zaufanie po takim upokorzeniu?
Czasem zastanawiam się, ile jeszcze takich testów wystawi nam los. I czy potrafimy wybaczać sobie nawzajem zanim będzie za późno.