Dom ojca, cień brata: Opowieść o dziedzictwie i niesprawiedliwości
– Tomek, możesz mi podać herbatę? – głos ojca rozległ się z salonu, przerywając ciszę, która zwykle panowała w naszym domu po zmroku. Wstałem z kuchennego stołka, choć właśnie kończyłem pisać maila do szefa. Zawsze przerywałem wszystko dla ojca. Tak było od lat.
Mój brat, Michał, siedział wtedy w swoim nowym aucie przed domem, rozmawiając przez telefon. Wpadł tylko na chwilę, żeby pokazać ojcu kluczyki do nowego BMW i pochwalić się awansem. Ojciec patrzył na niego z dumą, jakby widział w nim swoje odbicie. Ja byłem tylko tłem tej sceny – niewidzialny, choć to ja od lat dbałem o dom, gotowałem obiady, pilnowałem rachunków i jeździłem z ojcem do lekarza.
Pamiętam, jak miałem dwanaście lat i pierwszy raz usłyszałem od ojca: „Michał to chłopak z charakterem. Ty jesteś za miękki.” Bolało wtedy i boli do dziś. Michał był zawsze tym lepszym synem – wygrywał zawody sportowe, miał najlepsze oceny, a potem świetną pracę w Warszawie. Ja zostałem w rodzinnym domu pod Łodzią, bo ktoś musiał zająć się ojcem po śmierci mamy.
Przez lata tłumaczyłem sobie, że to moja rola. Ktoś musi być odpowiedzialny. Ktoś musi pamiętać o lekach, o naprawie dachu, o tym, żeby ojciec nie czuł się samotny. Michał wpadał raz na miesiąc – czasem częściej, gdy trzeba było zrobić rodzinne zdjęcie na Facebooka. Ojciec zawsze czekał na niego z niecierpliwością. Gdy Michał przyjeżdżał, dom ożywał – śmiech, rozmowy o polityce, wspomnienia z młodości. Ja byłem wtedy kucharzem i kelnerem.
Wszystko zmieniło się tej zimy. Ojciec zachorował poważniej niż zwykle. Spędzałem przy nim całe noce, podając mu wodę i mierząc temperaturę. Michał zadzwonił dwa razy – raz zapytał o stan zdrowia ojca, drugi raz o to, czy może przyjechać po jakieś dokumenty do kredytu.
Kiedy ojciec zmarł w lutym, poczułem pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Przez kilka dni nie mogłem spać – chodziłem po pustym domu i słyszałem echo jego głosu. Michał przyjechał na pogrzeb w eleganckim płaszczu i ciemnych okularach. Przy stole pożegnalnym rozmawiał z rodziną o inwestycjach i planach na wakacje.
Kilka tygodni później dostałem list od notariusza. Testament miał być odczytany w obecności obu synów. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie – ja w starym swetrze ojca, Michał w garniturze od Armaniego. Notariusz zaczął czytać:
„Ja, Stanisław Nowak, przekazuję cały mój majątek – dom przy ulicy Lipowej 12 oraz oszczędności zgromadzone na koncie – mojemu synowi Michałowi Nowakowi.”
Zamarłem. Przez chwilę miałem nadzieję, że to pomyłka. Że zaraz padnie moje imię. Ale nie padło.
Michał spojrzał na mnie z lekkim współczuciem – takim samym, jakim patrzy się na psa przy drodze. Notariusz zakończył formalności i podał mi do podpisania dokumenty potwierdzające odczyt testamentu.
Wyszedłem na ulicę i poczułem zimny wiatr na twarzy. Przez głowę przelatywały mi obrazy wszystkich tych lat: jak naprawiałem dach po burzy, jak gotowałem rosół dla ojca w niedzielę, jak rezygnowałem z wyjazdów ze znajomymi, bo ktoś musiał być w domu.
Wieczorem zadzwonił Michał.
– Tomek… Wiem, że to trudne. Ale może znajdziesz sobie coś swojego? Ten dom… no wiesz…
– Ten dom był moim życiem – przerwałem mu drżącym głosem.
– Ojciec tak zdecydował – odpowiedział cicho i rozłączył się.
Przez kolejne dni chodziłem jak we śnie. Ludzie z sąsiedztwa pytali: „I co teraz będzie?” Nie wiedziałem. Miałem czterdzieści lat i nagle zostałem bez domu, bez rodziny, bez sensu.
Próbowałem rozmawiać z Michałem jeszcze raz – zapytać dlaczego ojciec tak postąpił. Może coś zrobiłem źle? Może byłem za mało ambitny? Michał wzruszył ramionami:
– Ojciec zawsze wierzył we mnie bardziej. Myślał, że ty sobie poradzisz.
Czy naprawdę? Czy to była wiara czy obojętność?
Zacząłem szukać pracy poza Łodzią. Wynająłem mały pokój na obrzeżach miasta. Każdego dnia budziłem się z myślą: „Po co to wszystko?”
Czasem wracam myślami do tamtych lat – do zapachu świeżo skoszonej trawy przed domem ojca, do dźwięku starego radia w kuchni. Zastanawiam się: czy warto było poświęcać siebie dla innych? Czy rodzina to naprawdę miejsce bezpieczeństwa i miłości?
A może czasem trzeba nauczyć się być egoistą?
Czy ktoś z was też kiedyś poczuł się niewidzialny we własnym domu? Jak długo można żyć w czyimś cieniu?