Dzwonek do drzwi: kiedy rodzina rozpada się przez zdradę i pieniądze
– Nie mam już nic… – wyszeptała teściowa, stojąc na progu naszego mieszkania. Jej oczy były czerwone od płaczu, a w dłoniach ściskała zmięty szal, jakby tylko on trzymał ją jeszcze przy życiu. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W głowie miałam tysiąc myśli: dlaczego przyszła właśnie do mnie? Przecież przez piętnaście lat naszego małżeństwa z Witkiem dawała mi jasno do zrozumienia, że jestem tu tylko dodatkiem, kimś obcym. Ale teraz… teraz wyglądała jak ktoś, kto stracił wszystko.
Wpuściłam ją do środka. Witek siedział w salonie, czytając gazetę. Kiedy zobaczył matkę, od razu zbladł. – Mamo? Co się stało? – zapytał, ale ona tylko usiadła ciężko na krześle i zaczęła płakać jeszcze głośniej.
– Ona… ona nas okradła… – wykrztusiła w końcu. – Ta twoja kochanka, Zygmunt… wszystko zabrała…
Zamarłam. Wiedziałam, że teść miał swoje tajemnice, ale nie sądziłam, że aż tak poważne. Witek spojrzał na mnie bezradnie. Przez chwilę w pokoju panowała cisza, którą przerywał tylko szloch teściowej.
Piętnaście lat temu wyszłam za Witka. Byliśmy młodzi, zakochani i pełni nadziei. Jego mama, pani Halina, od początku patrzyła na mnie z góry. „Nie jesteś stąd”, powtarzała przy każdej okazji. „Nie rozumiesz naszej rodziny”. Próbowałam się starać – piekłam jej ulubione ciasta, pomagałam w ogrodzie, znosiłam kąśliwe uwagi podczas świąt. Ale ona nigdy nie pozwoliła mi się zbliżyć.
Najtrudniejsze były lata bezdzietności. Dziesięć lat czekania, modlitw i łez. Każda wizyta u lekarza kończyła się rozczarowaniem. Słyszałam szepty za plecami: „To przez nią nie mają dzieci”. Witek był przy mnie, ale czułam, że jego matka coraz bardziej oddala nas od siebie.
A potem pojawił się cud – nasza córka Zosia. Wtedy pani Halina po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie szczerze. Myślałam, że wszystko się zmieni. Ale to była tylko chwila. Szybko wróciły stare schematy: ona – królowa rodziny, ja – intruz.
Teraz siedziała przede mną rozbita na kawałki. Zygmunt, jej mąż, od lat prowadził własny biznes. Byliśmy przekonani, że mają wszystko pod kontrolą: dom pod Warszawą, samochód, oszczędności na koncie. Ale jak się okazało, Zygmunt miał też kochankę – młodą kobietę z sąsiedniej miejscowości. Przez miesiące wyprowadzał pieniądze z konta, przepisywał majątek na nią. Aż w końcu zniknął razem z nią i wszystkim, co mieli.
– Nie mam gdzie się podziać – powiedziała cicho Halina. – Wszystko straciliśmy…
Witek zacisnął pięści. – Jak mogłeś nam to zrobić? – wyszeptał do siebie, choć wiedziałam, że pyta raczej ojca niż matkę.
Przez kolejne dni nasz dom zamienił się w pole bitwy emocji. Halina była przygnębiona i zamknięta w sobie. Witek próbował znaleźć ojca – dzwonił po znajomych, jeździł po okolicy, ale Zygmunt jakby zapadł się pod ziemię.
Ja… ja próbowałam być silna dla wszystkich. Gotowałam obiady, sprzątałam, zajmowałam się Zosią i jednocześnie starałam się nie myśleć o tym, jak bardzo ta sytuacja mnie przerasta. Czułam się jak intruz we własnym domu – Halina patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem w kuchni. Zosia spała już od dawna, Witek zamknął się w gabinecie.
– Dlaczego przyszłaś właśnie do mnie? – zapytałam cicho.
Halina spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. – Bo nie mam nikogo innego…
Zaskoczyło mnie to wyznanie. Przez tyle lat walczyłyśmy ze sobą o miejsce przy Witku, o wpływy w rodzinie… A teraz ona była zdana tylko na mnie.
– Wiesz… zawsze myślałam, że zabrałaś mi syna – powiedziała nagle Halina. – Ale teraz widzę… że to ja byłam ślepa.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.
– Czy potrafisz mi wybaczyć? – zapytała cicho.
Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty. W głowie miałam wszystkie te lata upokorzeń i żalu. Ale widząc ją taką bezbronną… coś we mnie pękło.
– Spróbuję – odpowiedziałam w końcu.
Od tego dnia zaczęłyśmy budować coś nowego. To nie było łatwe – Halina często płakała po nocach, czasem wybuchała gniewem bez powodu. Ale zaczęłyśmy rozmawiać: o przeszłości, o błędach naszych mężów i naszych własnych słabościach.
Witek długo nie mógł pogodzić się ze zdradą ojca. Przestał odbierać jego telefony, kiedy ten w końcu się odezwał. Zygmunt próbował tłumaczyć się „prawdziwą miłością”, ale dla nas to były tylko puste słowa.
Po kilku miesiącach Halina znalazła pracę w pobliskim sklepie spożywczym i wynajęła małe mieszkanie niedaleko nas. Nasze relacje powoli zaczęły się poprawiać – nie byłyśmy przyjaciółkami, ale już nie byłyśmy też wrogami.
Czasem zastanawiam się, czy można odbudować rodzinę po takiej katastrofie. Czy zdrada jednego człowieka musi niszczyć wszystko wokół? A może to właśnie wtedy uczymy się najwięcej o sobie i innych? Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby zobaczyć to, co naprawdę ważne…