„Podpisz wszystko na mnie! Dlaczego jej uwierzyłaś? Ona cię oszukuje!” – Historia o zdradzie, rodzinnych konfliktach i walce o własne życie
– Podpisz wszystko na mnie! – krzyczał Andrzej, stojąc w progu salonu. Jego twarz była czerwona, a dłonie zaciskały się w pięści. – Dlaczego jej uwierzyłaś? Ona cię oszukuje!
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, czując jak serce wali mi w piersi. Jeszcze kilka miesięcy temu byłam pewna, że Andrzej to mój partner na całe życie. Że razem wychowamy naszą córkę, Zosię, i będziemy się wspierać nawet wtedy, gdy świat będzie walił się nam na głowę. Ale świat runął szybciej, niż mogłam się spodziewać.
Wszystko zaczęło się od tej jednej wiadomości. „Kocham cię” – napisała do niego jakaś kobieta. Znalazłam SMS przypadkiem, szukając w jego telefonie numeru do hydraulika. Wtedy jeszcze nie chciałam wierzyć w to, co widzę. Przecież Andrzej zawsze wracał do domu na czas, był czuły dla Zosi, a dla mnie… no cóż, ostatnio był bardziej nieobecny, ale tłumaczyłam to sobie pracą.
– O kim mówisz? – zapytałam wtedy drżącym głosem.
– O tej twojej „przyjaciółce”! – wykrzyczał. – To ona ci nagadała bzdur o mnie! Chce nas rozdzielić!
Nie wiedziałam już, komu wierzyć. Moja przyjaciółka, Kasia, ostrzegała mnie od miesięcy. Mówiła, że Andrzej się zmienił, że widziała go z inną kobietą pod galerią handlową. Ale ja zawsze stawałam po jego stronie. Przecież to mój mąż.
Tamtego wieczoru wszystko się rozpadło. Andrzej spakował walizkę i wyszedł trzaskając drzwiami. Zosia płakała w swoim pokoju, a ja siedziałam na podłodze w kuchni i nie mogłam przestać się trząść.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa.
– Musisz się opamiętać – powiedziała chłodno. – Andrzej jest dobrym ojcem. Nie rób mu krzywdy.
Krzywdy? To ja byłam tą zranioną. Ale nikt nie chciał tego słuchać. Rodzina Andrzeja zaczęła mnie obwiniać za wszystko: za jego zdradę, za to, że dom jest smutny, że Zosia płacze.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w amoku. Andrzej przysyłał mi SMS-y: „Podpisz pełnomocnictwo do mieszkania”, „Nie utrudniaj mi kontaktów z Zosią”, „Nie rób scen”. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego dnia przyszła do mnie mama.
– Może powinnaś mu wybaczyć? – zapytała cicho. – Dla dziecka…
Spojrzałam na nią z bólem. Czy naprawdę wszyscy uważali, że powinnam po prostu udawać, że nic się nie stało?
Zosia zaczęła mieć problemy w szkole. Przestała się uczyć, zamknęła się w sobie. Nauczycielka wezwała mnie na rozmowę.
– Pani córka jest bardzo smutna – powiedziała z troską. – Może warto porozmawiać z psychologiem?
Czułam się winna za wszystko. Za rozpad rodziny, za łzy Zosi, za to, że nie potrafię być silna.
Wtedy pojawił się szantaż.
Pewnego wieczoru zadzwonił brat Andrzeja.
– Jeśli nie podpiszesz pełnomocnictwa do mieszkania na Andrzeja, powiemy Zosi prawdę o twojej „przeszłości”.
Zamarłam. Wiedziałam, o czym mówił – o moim krótkim epizodzie z depresją sprzed lat, kiedy jeszcze nie znałam Andrzeja.
Byłam wściekła i przerażona jednocześnie. Czy naprawdę chcieli wykorzystać moją słabość przeciwko mnie?
Zadzwoniłam do Kasi.
– Nie dam rady – wyszeptałam przez łzy.
– Dasz radę – odpowiedziała stanowczo. – Nie jesteś sama.
To ona pomogła mi znaleźć prawnika. To ona siedziała ze mną na korytarzu sądu, kiedy walczyłam o prawo do opieki nad Zosią i o mieszkanie, które kupiliśmy razem z Andrzejem na kredyt.
Rozprawa była jak koszmar. Andrzej patrzył na mnie zimno, jego matka płakała teatralnie na korytarzu, a ja miałam wrażenie, że wszyscy są przeciwko mnie.
– Pani nie jest stabilna emocjonalnie – mówił adwokat Andrzeja. – Mamy dowody na przeszłe problemy psychiczne.
Chciało mi się krzyczeć. Przecież od lat byłam zdrowa! Pracowałam, opiekowałam się Zosią, dbałam o dom.
Sędzia spojrzała na mnie uważnie.
– Czy chce pani coś dodać?
– Tak – odpowiedziałam drżącym głosem. – Chcę tylko powiedzieć, że kocham moją córkę i zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa. Proszę nie karać mnie za to, że kiedyś byłam słaba.
Po rozprawie wróciłam do pustego mieszkania i długo płakałam. Kasia przyniosła mi herbatę i przytuliła mnie bez słowa.
– Przejdziemy przez to razem – powiedziała cicho.
Minęły miesiące pełne niepewności i strachu. Zosia coraz częściej pytała o tatę.
– Dlaczego tata już z nami nie mieszka?
– Bo czasem dorośli popełniają błędy – odpowiadałam wymijająco.
Andrzej próbował manipulować Zosią podczas spotkań.
– Mama nie chce, żebym tu mieszkał – mówił jej szeptem.
Zosia wracała potem do domu smutna i zamknięta w sobie.
W końcu zapadł wyrok: wspólna opieka nad Zosią i podział majątku po połowie. Andrzej był wściekły.
– Jeszcze pożałujesz! – syknął mi do ucha wychodząc z sądu.
Ale ja już byłam inna niż wtedy, gdy wszystko się zaczynało. Silniejsza. Wiedziałam, że muszę być silna dla siebie i dla Zosi.
Odbudowywałyśmy nasze życie powoli: wspólne śniadania w kuchni, rozmowy przed snem, spacery po parku. Zosia zaczęła się uśmiechać coraz częściej. Ja też nauczyłam się znów śmiać.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem: czy dam radę sama? Czy nie skrzywdziłam Zosi bardziej niż Andrzej? Ale wiem jedno: nie pozwolę już nikomu decydować za mnie o moim życiu.
Czy naprawdę każda kobieta musi przejść przez piekło zdrady i rodzinnych konfliktów, żeby odnaleźć siebie? A może można nauczyć się ufać sobie wcześniej?