Pokój na wynajem, serce na próbę: Moje życie między matką a miłością
– Dzień dobry! Dzwonię w sprawie ogłoszenia o pokoju! – mój głos drżał, gdy stałam na klatce schodowej starej kamienicy na Pradze. W ręku ściskałam torbę z całym moim dobytkiem, a serce waliło mi jak młot. Przez chwilę miałam ochotę uciec, wrócić na wieś do mamy i taty, do zapachu świeżo skoszonej trawy i ciepłego chleba. Ale nie mogłam się poddać – dostałam się na wymarzoną psychologię na UW i musiałam znaleźć dach nad głową.
Drzwi otworzyła mi pani Halina Nowicka – kobieta po pięćdziesiątce, z ostrym spojrzeniem i włosami upiętymi w ciasny kok. Zlustrowała mnie od stóp do głów.
– No, wejdź. Ale ostrzegam: prądu nie marnować, wody nie lać bez potrzeby, żadnych gości po nocach i porządek ma być! Rozumiesz?
– Tak, oczywiście – odpowiedziałam cicho.
– Skąd jesteś?
– Z podlaskiej wsi, z okolic Siemiatycz.
Pani Halina prychnęła.
– No tak, wieśniaczka. Ale może przynajmniej będziesz sprzątać po sobie. Pokój masz tam, na końcu korytarza. Płacisz z góry.
Przez pierwsze tygodnie żyłam jak cień. Chodziłam na uczelnię, wracałam późno, gotowałam sobie skromne obiady i starałam się nie rzucać w oczy. Pani Halina była oschła, ale nie złośliwa – przynajmniej na początku. Czasem nawet częstowała mnie herbatą i pytała o studia.
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru, gdy do mieszkania wrócił jej syn – Paweł. Przystojny, wysoki chłopak z szerokim uśmiechem i oczami jak dwa jeziora. Studiował informatykę w Gdańsku, ale właśnie skończył praktyki i wrócił do Warszawy.
– To ty jesteś ta nowa lokatorka? – zapytał z uśmiechem.
– Tak… Marta jestem.
– Paweł – wyciągnął rękę. – Miło poznać.
Od tamtej pory wszystko zaczęło się komplikować. Paweł coraz częściej zaglądał do kuchni, gdy gotowałam. Pomagał mi nosić zakupy, opowiadał o swoich studiach i śmiał się z moich wiejskich powiedzonek. Z czasem zaczęliśmy razem jeść kolacje, oglądać filmy na laptopie. Zakochałam się w nim po uszy – pierwszy raz w życiu czułam się tak szczęśliwa.
Ale pani Halina patrzyła na nas coraz bardziej podejrzliwie. Pewnego dnia weszła do kuchni akurat wtedy, gdy Paweł delikatnie poprawiał mi włosy.
– Co tu się dzieje? – zapytała lodowatym tonem.
– Nic, mamo. Pomagam Marcie z zadaniem z matmy.
– Aha… – spojrzała na mnie tak, jakby chciała mnie prześwietlić wzrokiem. – Lepiej pilnuj swoich spraw, dziewczyno.
Od tej pory atmosfera w mieszkaniu zgęstniała jak śmietana zostawiona na słońcu. Pani Halina zaczęła czepiać się o wszystko: że zostawiłam okruszki na stole, że za długo się kąpię, że śmieję się za głośno. Paweł próbował ją uspokajać:
– Mamo, daj spokój! Marta jest w porządku.
– W porządku? Ona cię omotała! Widzisz tylko ją! A ja? Ja całe życie dla ciebie harowałam!
Pewnej nocy usłyszałam przez ścianę jej płacz. Mówiła przez telefon do swojej siostry:
– On już mnie nie potrzebuje… Wszystko przez tę dziewuchę ze wsi…
Czułam się winna, choć przecież nie zrobiłam nic złego. Chciałam tylko kochać i być kochaną.
Wkrótce Paweł wyznał mi miłość. Byliśmy szczęśliwi przez kilka tygodni – ukradkowe pocałunki na klatce schodowej, wspólne spacery po Starym Mieście… Ale pani Halina nie dawała za wygraną. Pewnego dnia zniknął mój portfel z dokumentami i pieniędzmi – byłam pewna, że zostawiłam go w kuchni.
– Nie widziała pani mojego portfela? – zapytałam nieśmiało.
– Nie wiem nic o żadnym portfelu – odpowiedziała chłodno.
Zgłosiłam sprawę na policję, ale portfel się nie odnalazł. Paweł był wściekły:
– Mamo, jeśli to twoja sprawka…
– Jak śmiesz mnie oskarżać?! To ona jest złodziejką!
Od tego dnia pani Halina zaczęła rozpuszczać plotki po sąsiadach: że jestem leniwa, że podbieram jej syna dla pieniędzy, że kradnę jedzenie z lodówki. Czułam się upokorzona i bezsilna. Paweł próbował mnie pocieszać:
– Przepraszam cię za moją matkę… Ona jest po prostu samotna i boi się zostać sama.
Ale ja już nie wytrzymywałam psychicznie. Zaczęły mi wypadać włosy ze stresu, miałam koszmary nocne. W końcu podjęłam decyzję:
– Muszę się wyprowadzić.
Paweł był załamany:
– Nie możesz! Kocham cię!
– Ja też cię kocham… Ale nie mogę żyć w ciągłym strachu i upokorzeniu.
Spakowałam rzeczy i wróciłam na wieś do rodziców. Przez kilka tygodni leczyłam rany – mama tuliła mnie do snu jak małą dziewczynkę, tata zabierał na spacery po lesie. Ale tęskniłam za Pawłem jak szalona.
Pewnego dnia dostałam od niego wiadomość:
„Marta, wyprowadziłem się od mamy. Wynająłem kawalerkę na Ochocie. Chcę być z tobą.”
Serce mi stanęło. Pojechałam do Warszawy jeszcze tego samego dnia. Paweł czekał na mnie pod blokiem z bukietem polnych kwiatów.
– Przepraszam cię za wszystko… – powiedział cicho. – Chcę zacząć nowe życie z tobą.
Zamieszkaliśmy razem. Było ciężko – brakowało nam pieniędzy, oboje pracowaliśmy dorywczo po nocach, żeby opłacić czynsz i studia. Ale byliśmy szczęśliwi jak nigdy wcześniej.
Pani Halina długo nie odzywała się do Pawła. Dopiero gdy zachorowała na zapalenie płuc i trafiła do szpitala, zadzwoniła do niego z płaczem:
– Synku… Przepraszam… Tak bardzo mi was brakuje…
Pojechaliśmy do niej razem. Gdy zobaczyła mnie w drzwiach sali szpitalnej, rozpłakała się:
– Marta… Przepraszam cię za wszystko… Bałam się zostać sama…
Przytuliłam ją mocno. Wybaczyłam jej naprawdę – bo wiedziałam już wtedy, że samotność potrafi być gorsza niż największy wróg.
Dziś mieszkamy razem wszyscy: ja, Paweł i pani Halina w naszym małym mieszkaniu na Ochocie. Czasem jeszcze zdarzają się spięcia – bo przecież życie to nie bajka – ale nauczyliśmy się rozmawiać ze sobą szczerze i słuchać swoich potrzeb.
Często myślę o tym wszystkim przed snem: Jak łatwo można kogoś skrzywdzić ze strachu przed samotnością? Czy potrafilibyście wybaczyć taką krzywdę własnej teściowej? Czy rodzina to zawsze najważniejsze? Czekam na wasze historie.