Cisza za ścianą: Historia jednej polskiej matki na emigracji
– Mamo, nie płacz, proszę… – głos Kuby drżał, a ja czułam, jak moje serce rozdziera się na kawałki. Stałam w kuchni wynajmowanego mieszkania w Monachium, z telefonem przy uchu, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że wszystko, co znałam, okazało się kłamstwem.
Jeszcze dwa tygodnie temu byłam przekonana, że nasza rodzina – ja, Marek i nasi synowie Kuba i Michał – to coś trwałego. Że emigracja do Niemiec była trudna, ale miała sens: lepsza praca dla Marka, lepsza szkoła dla chłopców. Sama rzuciłam pracę w bibliotece w Poznaniu, zostawiłam mamę i przyjaciółki. Wszystko po to, byśmy mogli być razem. A teraz? Teraz nie wiedziałam nawet, kim jestem.
– Kuba… – zaczęłam cicho. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jego oddech. Mój starszy syn miał siedemnaście lat i zawsze był moim powiernikiem. Ale teraz czułam się zdradzona przez wszystkich.
– Tata prosił… – wyszeptał w końcu. – Powiedział, że to nic poważnego. Że wróci…
Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęły mi obrazy: Marek wyjeżdżający do Polski „w sprawach służbowych”, jego coraz rzadsze telefony, dziwne wiadomości na WhatsAppie, które szybko kasował. I ta kobieta – Agnieszka – której zdjęcie znalazłam przypadkiem na jego Facebooku. Uśmiechnięta, z dzieckiem na rękach. Podpis: „Moje szczęście”.
Wtedy wszystko się posypało.
– Michał też wiedział? – zapytałam drżącym głosem.
– Tak… Ale on się bał. Ja też się bałem.
Oparłam się o blat i pozwoliłam łzom płynąć. Przez chwilę miałam ochotę roztrzaskać telefon o ścianę. Ale wiedziałam, że to nie ich wina. To Marek nas zdradził. To on wybrał podwójne życie.
Wieczorem siedziałam sama przy kuchennym stole. Chłopcy zamknęli się w swoich pokojach. W mieszkaniu panowała cisza tak gęsta, że aż bolała. Próbowałam sobie przypomnieć moment, w którym wszystko zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Marek zaczął narzekać na Niemcy? Gdy coraz częściej mówił o tęsknocie za Polską? A może już wcześniej?
Następnego dnia zadzwoniła mama.
– Aniu, wracaj do domu – powiedziała stanowczo. – Tu masz rodzinę. Tu ci pomożemy.
Ale jaki dom? Nasze mieszkanie w Poznaniu wynajmujemy obcym ludziom. Mama mieszka sama w kawalerce na Jeżycach. Przyjaciółki… Cóż, od kiedy wyjechałam, kontakt się urwał. W Niemczech przynajmniej miałam pracę – sprzątałam biura i domy bogatych Niemców. Nie było to spełnienie marzeń, ale pozwalało przeżyć.
Wieczorem Marek zadzwonił pierwszy raz od tygodnia.
– Anka… Musimy pogadać.
Jego głos był zmęczony, jakby starszy o dziesięć lat.
– O czym? O tym, że masz drugą rodzinę?
– To nie tak…
– To jak?! – krzyknęłam. – Jak można prowadzić podwójne życie przez tyle lat?!
Po drugiej stronie długo milczał.
– Agnieszka była samotna… Pomagałem jej po rozwodzie… Potem jakoś tak wyszło…
Zacisnęłam pięści.
– A my? Ja? Twoi synowie?
– Przepraszam… Nie chciałem was skrzywdzić.
Przepraszam… Słowo tak puste, że aż zabolało.
Przez kolejne dni żyliśmy jak duchy. Chłopcy chodzili do szkoły, ja do pracy. Unikaliśmy siebie nawzajem. W weekend Michał przyszedł do mnie wieczorem.
– Mamo… Tata dzwonił do mnie. Pytał, czy chcemy wrócić do Polski.
Spojrzałam na niego uważnie. Miał czternaście lat i nagle wydawał mi się taki dorosły.
– A ty chcesz?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem… Tu mam kolegów. Ale tam jest babcia…
Usiadłam obok niego na łóżku.
– Michałku… Ja też nie wiem, co robić. Ale musimy być razem. Tylko razem damy radę.
Przytulił się do mnie mocno i pierwszy raz od dawna poczułam ciepło.
W poniedziałek dostałam wypowiedzenie z pracy – właścicielka biura znalazła tańszą Ukrainkę. Zostałam bez środków do życia. Zadzwoniłam do mamy:
– Mamo… Chyba wrócimy.
Nie było już innego wyjścia.
Pakowanie trwało dwa dni. Chłopcy pomagali bez słowa skargi. Kiedy zamykaliśmy drzwi mieszkania w Monachium po raz ostatni, poczułam ulgę pomieszaną z lękiem.
W Poznaniu wszystko wydawało się mniejsze i bardziej szare niż zapamiętałam. Mama przyjęła nas z otwartymi ramionami, ale jej kawalerka była za ciasna dla czterech osób. Przez pierwsze tygodnie spałam z nią na rozkładanej kanapie, chłopcy na materacach na podłodze.
Marek pojawił się po tygodniu.
– Anka… Musimy ustalić sprawy formalne.
Był spięty i unikał mojego wzroku.
– Chcesz rozwodu?
Skinął głową.
– Agnieszka jest w ciąży…
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
– Gratuluję – powiedziałam lodowatym tonem.
Chciałam go nienawidzić, ale nie potrafiłam. Byliśmy razem dwadzieścia lat. Przeżyliśmy śmierć jego ojca, narodziny naszych synów, emigrację… I wszystko to miało się skończyć przez jedną kobietę?
Chłopcy zamknęli się jeszcze bardziej w sobie. Kuba zaczął wychodzić wieczorami z kolegami z osiedla, wracał późno i czuć było od niego papierosy. Michał przestał odzywać się do ojca zupełnie.
Pewnego wieczoru usiadłam z Kubą w kuchni.
– Synku… Wiem, że ci ciężko. Ale musisz mi powiedzieć prawdę: czy coś bierzesz?
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Nie! Po prostu chcę zapomnieć! Ty też powinnaś!
Zrobiło mi się słabo.
– Kuba… Ja nie potrafię zapomnieć dwudziestu lat życia ot tak…
Wstał gwałtownie i trzasnął drzwiami.
Zaczęły się kłótnie o wszystko: o pieniądze (których nie było), o miejsce do spania, o szkołę (Kuba miał zaległości), o przyszłość (której nikt nie widział). Mama próbowała nas wspierać, ale sama była schorowana i zmęczona życiem.
Któregoś dnia zadzwoniła Agata – dawna przyjaciółka ze studiów.
– Anka! Widziałam cię na rynku! Dlaczego nie dałaś znać?
Opowiedziałam jej wszystko przez łzy. Zaprosiła mnie na kawę do siebie.
– Wiesz… Zawsze ci zazdrościłam tej waszej rodziny – powiedziała cicho. – A teraz widzę, że każdy ma swój krzyż.
Zaczęłyśmy spotykać się regularnie. Dzięki niej znalazłam pracę w małym antykwariacie na Wildzie. Nie zarabiałam dużo, ale książki zawsze były moją pasją.
Chłopcy powoli zaczynali odnajdywać się w nowej rzeczywistości. Michał zapisał się do szkolnej drużyny piłkarskiej, Kuba zaczął chodzić na terapię dla młodzieży po rozwodzie rodziców.
Marek pojawiał się coraz rzadziej. Przysyłał alimenty i czasem dzwonił do chłopców. Ja przestałam czekać na jego telefony.
Minął rok od naszego powrotu do Polski. Nadal mieszkaliśmy u mamy, ale powoli zbieraliśmy pieniądze na własne mieszkanie komunalne. Czasem wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta.
Czy żałuję? Czasem tak. Czasem mam ochotę uciec gdzieś daleko i zacząć wszystko od nowa pod innym nazwiskiem. Ale potem patrzę na moich synów i wiem, że muszę być silna dla nich.
Czy można odbudować dom z popiołów? Czy wybaczenie jest możliwe? A może najważniejsze to nauczyć się żyć ze swoją raną i nie pozwolić jej rządzić całym życiem?