I ja się liczę: Historia kobiety, która wyszła z cienia

– Mamo, gdzie są moje spodnie? – krzyknął Bartek z drugiego pokoju, przerywając ciszę poranka. Ledwo zdążyłam nalać sobie kawy, już czułam znajome ukłucie w żołądku. Znowu dzień zaczynał się od czyichś potrzeb, nie moich. – W szafie, na półce po lewej – odpowiedziałam automatycznie, choć nawet nie spojrzałam w jego stronę.

W kuchni słychać było szuranie krzeseł. Mąż, Andrzej, przeglądał gazetę, nie podnosząc wzroku znad stołu. – Zrobiłaś mi kanapki do pracy? – zapytał tonem, jakby to była oczywistość. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć „nie”, ale zamiast tego wstałam i zaczęłam smarować chleb masłem.

Tak wyglądały moje poranki od lat. Każdy czegoś ode mnie chciał: dzieci, mąż, nawet teściowa, która dzwoniła codziennie z nową listą spraw do załatwienia. Ja? Ja byłam tłem. Kimś, kto ma być zawsze gotowy, zawsze uśmiechnięty, zawsze na posterunku.

Kiedyś miałam marzenia. Chciałam być nauczycielką plastyki, prowadzić warsztaty dla dzieci, malować obrazy. Ale życie szybko zweryfikowało moje plany. Najpierw ciąża z Bartkiem, potem szybki ślub, potem druga ciąża – Zosia. Andrzej dostał awans w pracy i coraz rzadziej bywał w domu. Ja zostałam z dziećmi, domem i wszystkimi obowiązkami.

Z czasem nauczyłam się nie mówić o swoich potrzebach. Kiedy próbowałam – słyszałam: „Teraz nie czas na twoje fanaberie”, „Dzieci są ważniejsze”, „Może później”. Później nigdy nie nadchodziło.

Tamtego ranka coś jednak pękło. Stałam przy kuchennym blacie i patrzyłam na swoje odbicie w oknie. Zmęczone oczy, włosy związane w niedbały kok, szlafrok poplamiony kawą. Kim jestem? Czy ktoś jeszcze widzi we mnie kobietę, a nie tylko matkę i żonę?

Po południu zadzwoniła mama. – Aniu, mogłabyś mi zrobić zakupy? Plecy mnie bolą… – Oczywiście, mamo – odpowiedziałam bez wahania. Nawet nie próbowałam odmówić.

Wieczorem usiadłam na kanapie z zeszytem do rysowania. Ostatni raz rysowałam chyba pięć lat temu. Otworzyłam go i poczułam łzy pod powiekami. Zosia weszła do pokoju i spojrzała na mnie zdziwiona. – Mamo, co robisz? – Rysuję – odpowiedziałam cicho. – Mogę z tobą? – zapytała niepewnie. Uśmiechnęłam się smutno i podałam jej kredki.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Andrzejem. Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam naprzeciwko niego przy stole. – Andrzej… chciałabym wrócić do pracy. Może na pół etatu, w świetlicy albo w domu kultury…

Spojrzał na mnie jak na dziecko, które mówi coś niedorzecznego. – Ania, przecież ledwo ogarniasz dom. Kto zajmie się dziećmi? Po co ci to? Przecież masz wszystko.

Poczułam narastającą złość i bezsilność. – Nie mam wszystkiego! Nie mam siebie! – wykrzyknęłam nagle, sama zaskoczona siłą własnego głosu.

Andrzej wzruszył ramionami i wrócił do czytania wiadomości na telefonie. Wiedziałam już wtedy, że nie mogę liczyć na jego wsparcie.

Przez kilka następnych dni chodziłam jak struta. Wszyscy zauważyli zmianę w moim zachowaniu, ale nikt nie zapytał dlaczego. Bartek narzekał, że nie ma czystych koszulek, Zosia była obrażona za brak ulubionych naleśników na śniadanie.

W końcu zadzwoniła do mnie koleżanka ze studiów, Marta. – Aniu, szukają kogoś do prowadzenia warsztatów plastycznych w domu kultury na Pradze. Pomyślałam o tobie! – Jej głos był pełen entuzjazmu.

Serce mi zabiło mocniej. Przez chwilę zawahałam się – przecież dom, dzieci… Ale potem przypomniałam sobie swoje odbicie w oknie tamtego poranka.

– Spróbuję – powiedziałam cicho.

Pierwsze zajęcia były trudne. Ręce mi się trzęsły ze stresu, głos drżał przy przedstawianiu się dzieciom i ich rodzicom. Ale kiedy zobaczyłam ich uśmiechy i zaangażowanie, poczułam się… żywa.

W domu jednak atmosfera gęstniała z każdym dniem. Andrzej był coraz bardziej oschły. – Znowu cię nie ma wieczorem? – rzucał z wyrzutem. Dzieci narzekały na obiady „jak u babci”, a teściowa dzwoniła częściej niż zwykle.

Pewnego wieczoru wybuchła awantura.

– Myślisz tylko o sobie! – krzyczał Andrzej. – Dom się wali, dzieci zaniedbane!

– Przez lata myślałam tylko o was! Teraz chcę pomyśleć o sobie! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Bartek wbiegł do pokoju z płaczem: – Mamo, nie kłóćcie się!

Usiadłam obok niego i przytuliłam go mocno.

– Synku… czasem dorośli muszą porozmawiać o ważnych sprawach.

Po tej kłótni przez kilka dni panowała cisza. Każdy chodził własnymi ścieżkami po domu jak po polu minowym.

Ale ja nie zamierzałam się poddać.

Zaczęłam rozmawiać z dziećmi o tym, co robię na warsztatach. Pokazywałam im swoje rysunki, zachęcałam do wspólnego malowania. Zosia zaczęła chodzić ze mną na zajęcia dla dzieci.

Andrzej długo nie mógł się pogodzić z moją zmianą. Ale pewnego dnia przyszedł do mnie wieczorem i powiedział cicho:

– Może przesadziłem… Po prostu boję się zmian.

Spojrzałam na niego uważnie i po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.

Dziś wiem jedno: mam prawo być szczęśliwa i spełniać swoje marzenia. Nie jestem tylko tłem dla innych – ja też się liczę.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet żyje w cieniu własnych rodzin? Ile z nas boi się zawalczyć o siebie? Może warto zacząć od jednego kroku…